Chyba nie należę już do najmłodszych osób, bo regularnie jestem świadkiem zakończenia karier przez zawodników, którzy – oczywiście tylko w mojej świadomości – dopiero przed momentem rozpoczynali uprawianie sportu. Gdy pomyślimy sobie, że Wojciech Szczęsny ma 32 lata, Piotr Zieliński za kilkanaście dni zdmuchnie na torcie 28 świeczek, a Artur Szpilka prawdopodobnie zakończył już poważną karierę bokserską, to zbiera mi się na refleksje. Nie tak dawno temu zastanawiałem się, kto będzie następcą wielkich mistrzów pięściarstwa i patrzyłem w kierunku Sulęckiego, który po pokonaniu Grzegorza Proksy miał papiery na to, aby coś w tym sporcie osiągnąć. Dziś ten człowiek kończy 33 lata. Na pewno bliżej niż dalej mu do końca kariery, a już na pewno bliżej niż dalej mu do maksimum jego fizycznych możliwości, które z każdym kolejnym miesiącem prawdopodobnie będą coraz bardziej ograniczone.
Sulęcki stoczy zaraz pojedynek o tytuł mistrza świata – jego rywalem będzie Jermall Charlo, a na kilka tygodni przed tym starciem mamy ciszę. Ringpolska.pl i inne branżowe serwisy zajmują się tą tematyką, ale wśród kibiców boksu nie ma entuzjazmu, który zwykle rozlewał się w sercach sympatyków szermierki na pięści przy okazji wielkich walk Polaków o tytuły mistrzowskie. Mało kto nad Wisłą wierzy w człowieka, który jeszcze przed chwilą był pierwszym z prospektów dających nadzieję. Mało kto dziś emocjonuje się tym, że nasz rodak może być zaraz najlepszym bokserem na świecie w swojej kategorii wagowej.
„Na pewno Maciek nie jest faworytem, ale to jeszcze bardziej go motywuje. Sulęcki dużo w boksie widział – ma na swoim koncie wielkie walki, w tym tę o pas mistrzowski. On wie już, z czym wiąże się taki pojedynek, jaka presja mu towarzyszy i jakie będzie ciśnienie. Z racji tego, że Charlo na papierze ma większe szanse na zwycięstwo, łatwiej będzie mentalnie Maćkowi przygotowywać się. On lubi udowadniać sobie i innym, że ma rację. Tym razem z pełnym komfortem przystąpi do starcia, w którym mało kto na niego liczy. My, trenerzy i on sam jesteśmy przekonani, że 18 czerwca będzie wielki dzień dla niego i dla historii polskiego boksu.” [Andrzej Fonfara, Infosport]
Zmierzam do dwóch rzeczy: po pierwsze – czas w sporcie ucieka przez palce w zastraszającym tempie i ja dziś jako osoba, która zna Maćka od bardzo dawna żałuję, że tak dużo czasu mu uciekło. Wiadomo – kontuzje są częścią sportu i ich nie da się uniknąć. Przepychanki z promotorem i brak odpowiednich przygotowań, przez co pojedynki są przesuwane lub odwoływane to coś, czego nikt zawodnikowi nie zwróci. Świat biegnie dalej swoim tempem, lata lecą, a do pewnych wydarzeń wrócić nie można.
Druga sprawa – zainteresowanie Sulęckim. Jestem w szoku, bo spod ringu oglądałem galę Polsat Boxing Night w Gdansku (24.06.2017) i wtedy ludzie czekali, aż Striczu zamelduje się między linami i wygra swój kolejny pojedynek. Niespełna pięć lat później prawdziwy sport i najwyższy poziom nie cieszy się już takim zainteresowaniem – kibice rozmawiają o walkach celebrytów i nie przejmują się tym, że zaraz w naszym sporcie może wydarzyć się coś historycznego. Po prostu – walka jakich wiele. Może w momencie zwycięstwa zainteresowanie takim tematem będzie większe, ale póki co nikt nie odlicza dni do – było nie było – być może jednego z najważniejszych dni w historii polskiego boksu.
Maćkowi życzę oczywiście wszystkiego najlepszego – dużo zdrowia, szczęścia, dużej intensywności startów i zwycięstwa w czerwcu, które będzie sensacją. Monetyzowania swojej kariery w taki sposób, by po jej zakończeniu niczego w życiu nie żałować.
Jakub Borowicz