Jacek Hafka, infosport.pl: Przede wszystkim jak pana zdrowie?
Paweł Przedpełski, krajowy lider Apatora: – Codziennie, po dwa razy mamy rehabilitację i zabiegi. Staram się „skleić” w całość tak, żeby do 20 sierpnia się wyrobić.
Ile procent szans daje pan sytuacji, w której pojedzie pan w ostatnim meczu na Motoarenie przeciwko Stali Gorzów?
– Co do konkretów to na razie się nad tym nie zastanawiam. Mam nadzieję, że na 100 proc. pojadę. Im będzie bliżej tego terminu, tym będę wiedział więcej. Każdy dzień przy kontuzji naprawdę dużo zmienia, więc jeszcze do końca nie wiem, czy organizm w pełni się zregeneruje.
Oglądanie w telewizji, jak rywalizowali pana koledzy w Częstochowie raczej nie było tym, czego by pan oczekiwał: zapewne rwał się pan do jazdy, zwłaszcza że Apatorowi od początku pod Jasną Górą nie szło.
– Zdecydowanie wolałbym być tam razem z drużyną w Częstochowie i walczyć o punkty. Niestety z wiadomych przyczyn mnie tam zabrakło. Ciężko się ogląda zawody w telewizji, bo sezon trwa i chciałoby się pojeździć. No, ale niestety siła wyższa mi na to nie pozwoliła… Wszyscy liczyli się z tym, że to nie będzie łatwe spotkanie i takie też faktycznie się okazało. Włókniarz jest bardzo mocnym zespołem i to się w meczu z nami potwierdziło (Apator przegrał różnicą 26 punktów – przyp. red.).
A jak by pan ocenił sytuację torową z 4. biegu i spięcie między Adrianem Miedzińskim i Mateuszem Świdnickim? Kto tam zawinił?
– To była trudna sytuacja do oceny dla sędziego. Adrian normalnie wynosił się na zewnętrzną, jechał swoim torem, ale i Mateusz nic nie mógł zrobić, bo wyprzedzał Adriana, co było widać w tv. Motocykl Adriana był jednak trącony barkiem przez Mateusza. Przy tych prędkościach i sile odśrodkowej, która przy jeździe cały czas w lewo wyrzuca nas w prawą stronę, Adriana miało prawo „pociągnąć” i on akurat stracił kontrolę nad maszyną. Mateusz, moim zdaniem, przyczynił się do jego upadku, ale tak jak powiedziałem: on też nie mógł nic zrobić.
Czasami zdarza się, że nie tylko na pierwszym łuku tuż po wyjściu ze startu mamy do czynienia z niejednoznaczną sytuacją. Patrząc nieco szerzej, czy jest pan za tym, żeby sędzia nie zawsze na kolejnych okrążeniach po starcie musiał kogoś wykluczyć?
– Myślę, że to jest dobry pomysł. Tak jak pan mówi: niekiedy jest tak, że żużlowcy po prostu się zjadą i albo wina za upadek obarcza ich po połowie, albo jeden i drugi nie jest winny. Arbiter musi jednak kogoś wykluczyć, a to oznacza, że zawodnik jest poszkodowany. Niewiele jest takich sytuacji, ale czasem się zdarzają. Proponowany tu przepis o niewykluczaniu byłby dobry, bo nikt nie miałby pretensji o stratę punktów.
Przed sezonem w jednym z wywiadów dość ostro zareagował pan na sugestię jednego z dziennikarzy, który powiedział, że „zdaniem niektórych ekspertów Apator stać jedynie na walkę o utrzymanie”. Tymczasem przed ostatnią kolejką sezonu zasadniczego torunianie wciąż nie są pewni miejsca w Ekstralidze. Jak by pan ocenił ten sezon w wykonaniu zespołu, ale także indywidualnie?
– Sezon jeszcze się nie skończył, więc na oceny przyjdzie czas. Ja, tak jak wspomniałem, staram się doprowadzić zdrowotnie do ładu, żeby w końcówce sezonu dobrze się zaprezentować i swoją średnią trochę podkręcić i dobrze zakończyć rok. Na razie może wstrzymam się od oceniania tego sezonu, bo on jeszcze trwa, a przed nami to jedno spotkanie, w którym będę chciał wystąpić.
Szkoda na pewno finału Złotego Kasku, gdzie w ostatnim ze swoich programowych biegów dotknął pan taśmy…
– No tak. W tym sporcie zdarzają się takie rzeczy. Widocznie los tak chciał, widocznie musiało tak być. Może miałem w tym wyścigu doznać kontuzji? Z dwojga złego wolę jednak taśmę (uśmiech).
Przed panem także walka o Grand Prix – czuje pan, że pod względem sprzętowym, mentalnym, logistycznym jest gotowy na walkę z najlepszymi na świecie w ramach cyklu?
– Walczę z nimi przez cały czas podczas meczów ekstraligowych. Wiadomo jednak, że Grand Prix to zbiór topowych zawodników, więc poziom rywalizacji jest tam bardzo wysoki. Celem każdego jest znalezienie się w tej stawce i walka o największe trofea. Udało mi się wywalczyć awans do Challenge’u, a wszyscy wiemy, jak długa jest droga, by tam się dostać. Zrobię, co w mojej mocy, żeby awansować do cyklu, to zresztą zadanie każdego z żużlowców.
21 sierpnia w słowackiej Żarnowicy szykują się ciekawe zawody. O przepustkę do cyklu, oprócz pana, powalczy m.in. Patryk Dudek, Janusz Kołodziej, Max Fricke, Daniel Bewley i pana koledzy z Apatora: Robert Lambert, Chris Holder i lider 1. ligi Tobiasz Musielak. Mocna stawka, a przepustki tylko trzy.
– W tych zawodach nie ma właściwie żadnego marginesu błędu. Każdy bieg, każdy punkt jest na wagę awansu, jestem tego świadomy. Zrobię wszystko, żeby na koniec nie mieć do siebie pretensji, że mogłem coś zrobić lepiej. Będę się starał na 110 proc. Sprzętowo czuję się dobrze przygotowany, ale żużel jest nieprzewidywalny. Czasami można w ciemno stawiać kilka nazwisk-pewniaków do awansu, a bywa, że po jednym biegu klasyfikacja wywraca się do góry kołami i do czołowej trójki może wskoczyć ktoś, na kogo nikt nie stawiał. Na pewno będzie decydowała forma w tym konkretnym dniu.
Jak niegdyś przy jednodniowych finałach IMŚ…
– Dokładnie tak. Komuś danego dnia akurat zagrało wszystko i zdobył tytuł.
Startował pan już kiedyś w Żarnowicy? Jaka jest specyfika tego toru?
– Nie powiem panu za wiele, bo nigdy tam nie byłem, nie startowałem na tym torze.
To może nawet lepiej?
– Może tak. Nie będę sugerował się jakimiś dawnymi notatkami co do ustawień motocykla. Po prostu założę to, co będę uważał za najlepsze w danych warunkach i tyle.
Panie Pawle, na koniec chciałbym zadać pytanie odnośnie nieco dalszej przyszłości: czy dalej będzie pan zawodnikiem Apatora?
– Oj, tutaj też muszę wstrzymać się z odpowiedzią (uśmiech). Mamy jeszcze sezon, na rozmowy co do mojej przyszłości przyjdzie jeszcze czas.
Rozmawiał Jacek Hafka