Co tu kryć: zmordował nas ten mecz okrutnie. Początkowo tempo meczu było wysokie, ale zwłaszcza po przerwie dało się zaobserwować, że obie drużyny są wypompowane twardą grą w mało sprzyjającym sewilskim klimacie. Jak zatem zdołały dociągnąć aż do karnych? To zapewne waga tego meczu dodawała im sił. A także świadomość, że podobna okazja do zdobycia europejskiego pucharu może im się długo nie przydarzyć. Eintracht wygrał ówczesny Puchar UEFA w sezonie 1979/80, gdy okazał się lepszy w dwumeczu od Borussii Moenchengladbach. Rangersi zaś swój jedyny sukces na arenie międzynarodowej zanotowali jeszcze wcześniej, bo w sezonie 1971/72 sięgając po Puchar Zdobywców Pucharów (na Camp Nou pokonali moskiewskie Dinamo).
– Nie mogę na nic narzekać, jeśli chodzi o moich zawodników. Jeśli grasz w wielu wielkich finałach, to po ich wygraniu masz wspomnienia na zawsze, ale kiedy przegrywasz, to bardzo boli. Ja przegrałem finał Mistrzostw Świata – powiedział po meczu załamany trener Szkotów, Gio van Bronckhorst.
„Trapp, Trapp, Hurra!” – można przeczytać na stronie „Bilda”, co dość dobrze oddaje, kto był bohaterem środowego finału. Golkiper Orłów Kevin Trapp nie tylko obronił rzut karny kiepściutko wykonany przez Aarona Ramseya, ale także w dogrywce zdołał jakimś cudem wybronić nogą strzał Ryana Kenta z bliskiej odległości.
Do Sewilli pojechało ich kilkadziesiąt tysięcy. We Frankfurcie zapełnili stadion podczas wspólnego oglądania finału. Eintracht to kibicowska marka 👌🏻 pic.twitter.com/LZ1jCSMl7L
— Futbolowa Rebelia (@FutbolRebelia) May 18, 2022
– Spodziewaliśmy się, że to będzie trudny mecz, piłkarze obu stron sporo biegali. Daliśmy radę, a w rzutach karnych mieliśmy szczęście. Patrząc na całe rozgrywki i rozegrane przez nas 13 meczów, w których ani razu nie przegraliśmy, można stwierdzić, że zasłużyliśmy na to zwycięstwo. Jestem dumny z mojego zespołu, który zawsze wierzy w siebie, zawsze wspiera się, za co teraz dostał fantastyczną nagrodę – przyznał z kolei uradowany opiekun Eintrachtu Oliver Glasner (za: UEFA.com).
I faktycznie niemiecki zespół w pełni zasłużył na końcową wygraną. Nie tylko nie przegrał żadnego spotkania w tej edycji Ligi Europy, ale też wyeliminował, zdawałoby się, znacznie poważniejsze od siebie piłkarskie firmy, by wymienić tu Barcelonę, West Ham, czy nawet Betis. Orły jednak za każdym razem wzbiły się na wyżyny swoich umiejętności, w czym – co podkreślił Glasner – pomagała im atmosfera wewnątrz i wokół klubu oraz charakter samych piłkarzy, którzy w żadnym, nawet najtrudniejszym momencie gry nie zamierzali w rozczarowaniu spuszczać głów.
Finał LE nie był jednak porywającym widowiskiem. Mamy wrażenie, że znacznie więcej niż na boisku działo się na trybunach, a na pewno w nocy przed meczem, kiedy to (pseudo)kibice obu ekip starli się ze sobą na sewilskich ulicach. Miejmy nadzieję, że finał Ligi Mistrzów między Liverpoolem a Realem Madryt przyniesie wszystkim więcej czysto sportowych emocji. A sami zawodnicy stworzą 28 maja kapitalne widowisko – znacznie ciekawsze niż finał Puchary Europy w Paryżu między tymi samymi ekipami w 1981 roku.
JH