Czy mi szkoda naszych siatkarzy? Oczywiście, że tak, bo każdy medal na Igrzyskach to podniosła chwila i za każdym razem jako Polak cieszę się z niego jak z mało czego. Czy spodziewałem się, że tym razem znowu się nie uda? Niestety, ale podejrzewałem, że tak właśnie będzie. Trochę martwił mnie przekaz płynący od naszych reprezentantów i Vitala Heynena, którzy publicznie deklarowali, że jadą do Tokio tylko po złoto. Rozumiem pewność siebie, rozumiem stawianie sobie najwyższych celów. Teraz jednak pojawiają się głosy, że presja była za duża i być może to ona plątała naszym nogi. Francuzi wcale nie byli tacy znakomici, a biało-czerwoni – właśnie przez presję i swoje błędy – przegrali mecz, którzy powinni byli wygrać będąc murowanym faworytem w tej potyczce.
Niestety, ale sport jest brutalny. Odbiór pracy sportowca przez kibica jest brutalny, a wynik to najbardziej wymierna wartość na całym świecie. Albo się wygrywa, albo wpada się w całą serię kłopotów, których tłumaczenia nikt na świecie nie chce słuchać, bo i po co, skoro nie mają żadnego znaczenia. I fakty są takie, że podczas tych Igrzysk nasi rozegrali dwa poważne mecze – z Iranem i właśnie z Francją. Oba mecze zostały przez naszych przegrane, Iran nie był w stanie nawet z naszej słabej grupy wyjść. A, to w ogóle ciekawe – od pewnego czasu dziennikarze siedzący w siatkówce delikatnie zauważali, że nasz selekcjoner już nie jest śmieszkiem i żartownisiem, a zaczyna wprowadzać do gry naszych jakieś dziwne zasady i ograniczenia, co wcześniej się nie zdarzało. Wczoraj jego wypowiedzi na gorąco tuż po meczu dotyczyły nie słabego naszego bloku i trzech popsutych zagrywek w piątym secie, a tego, że do ćwierćfinału awansowaliśmy ze zbyt słabej grupy. Ktoś kupuję tą narrację, czy to po prostu zwykła bujda na resorach?
Siatkówka to dziwny sport, mimo że kochana jest przez miliony naszych rodaków. Dla osoby będącej trochę dalej od tej dyscypliny trudno zrozumieć, jak skonstruowany jest kalendarz rozgrywek, skoro regularnie biało-czerwoni rywalizują o coś z innymi reprezentacjami. W innych sportach po Igrzyskach Olimpijskich jest długa przerwa, zmiana selekcjonera, wymiana pokoleń w drużynie i budowanie kadry od nowa po to, aby za rok czy dwa pokazać się z dobrej strony. Polacy na Igrzyska pojechali po medal jako druga drużyna Ligi Narodów. Za kilka tygodni odbędą się z kolei Mistrzostwa Europy, czyli kolejna impreza, na której fajnie byłoby się pokazać z dobrej strony. A może mnogość tych rozgrywek powoduje, że my przed Tokio mieliśmy aż tak napompowany balonik? Może tylko Polacy podniecają się każdym turniejem i skupiają się na wszystkim, a cała reszta zwraca uwagę tylko na Igrzyskach w roku olimpijskim i to jest powodem naszych nieszczęść? Ktoś kiedyś patrzył na tę sytuację w ten sposób?
I jeszcze jedno. Nie wiem jakie jest kalendarium siatkarskich imprez ale nie nabiore się na jakieś wygrane w Pucharze Świata czy czymś tam. Dziś przegraliśmy cztery lata. Jestem fanem siatkówki, ale pompowanie mini baloników juz beze mnie.
— Piotr Koźmiński (@UEFAComPiotrK) August 3, 2021
Kiedyś w prywatnej rozmowie Andrea Anastasi powiedział mi, że on jako człowiek, który siedzi w siatkówce całe życie, nie wie, po co w kalendarzu reprezentantów jest tak duże turniejów i nie potrafi ułożyć ich w hierarchii od najmniej do najbardziej istotnych. Ja rozumiem, że Igrzyska są co cztery (zwyczajowo) lata i trudno jest szykować formę tylko na te zawody, ale może powinniśmy podchodzić do kolejnych naszych sukcesów z dystansem? Może lepiej dla wszystkich byłoby zaznaczenie, że srebro Ligi Narodów, która de facto nic nie znaczy, to turniej towarzyski, w którym medal nic nie daje? Może ta presja, o której tyle słyszymy, to właśnie efekt tego, że jeden kibic z drugim ślepo wierzyli, że medale na małych turniejach na pewno zostaną z nami również podczas najbardziej prestiżowych zawodów w tym sporcie? A może siatkarze i trener… też mieli taką nadzieję?
Jakub Borowicz
Igrzyska Olimpijskie oraz mecz Legii w eliminacjach do Ligi Mistrzów można obstawiać na forBET.