Arkadiusz Milik notuje niewątpliwie najbardziej owocny okres swojego pobytu we Włoszech. Polak, który pod koniec ubiegłego roku wypadł na pewien czas z pierwszej jedenastki Napoli, dziś jest najlepszym strzelcem wicelidera Serie A, najskuteczniejszym zawodnikiem ligi pod względem zdobyczy bramkowych na minutę gry. Co więcej, w ostatnich tygodniach do swojego repertuaru dorzucił element, z którego dotychczas nie był znany, a który już stał się jego wizytówką – kapitalnie bite rzuty wolne. Mimo tego, Polak wciąż nie cieszy się, ani w Europie, ani jak się wydaje u większości polskich kibiców, statusem strzelca wyborowego, jakiego szybko dorobił się Krzysztof Piątek. Dlaczego? Powody możemy znaleźć dwa. Po pierwsze, Milik nadal przeplata świetne spotkania takimi, w których on i futbolówka nie grają do jednej bramki – przypomnijmy choćby rewanżowy mecz Ligi Europy z FC Zurich, kiedy będącego dwa metry przed pustą bramką napastnika piłka obiła tak złośliwie, że przetoczyła się obok słupka. Po drugie zaś dlatego, że 25-latek jeszcze nigdy w barwach Napoli nie trafił do siatki z rywalem z najwyższej europejskiej półki, czym potwierdziłby swój gwiazdorski status. Szansa by to zmienić już dziś, kiedy na San Paolo przyjedzie Juventus.
Ale pudło Milika! #NAPZUR #Milik pic.twitter.com/YYWhGrp74v
— Marcin Banasiak (@m_banasiak) February 21, 2019
Chcielibyśmy powiedzieć, że to „mecz o mistrzostwo Włoch” albo „szlagier sezonu Serie A”. Niestety, nawet najwięksi optymiści spod Wezuwiusza nie wierzą już w tegoroczne Scudetto dla Neapolu. Trudno się dziwić – podczas gdy wicelider co jakiś czas uprzejmie dzieli się punktami z rywalami, Stara Dama wznosi się na wyżyny wyrachowania i boiskowego cynizmu. Najlepszym tego przykładem jest (co ciekawe, podobnie jak w ubiegłym sezonie) wyjazdowy mecz w Rzymie z Lazio: gospodarze długo prowadzili 1-0 i wielokrotnie powinni byli dobić słabiutkie tego dnia Juve. Jak się skończyło? A jakże, zwycięstwem przyjezdnych po rzucie karnym w końcówce meczu. W konsekwencji przed hitowym starciem Neapol ma aż 13 punktów straty do Juventusu, co przy bezbłędnej postawie Bianconerich nie daje żadnych nadziei na odrobienie strat.
Mimo wszystko, jest to dla Napoli piekielnie ważny pojedynek. Chodzi tu przecież o honor, dumę i prestiż, o symboliczne zwycięstwo „biednego południa” nad „bogatą północą”, którego znaczenie wybiega daleko poza granice piłki nożnej. Pamiętać też trzeba, że za plecami wicelidera drepcze, wolno ale jednak, mediolański Inter, mający chrapkę na zdobycie cennego w tym roku tytułu „pierwszego po Juve”. I w końcu dlatego, że mecz ten będzie śledzić cała Italia i miliony widzów w różnych zakątkach naszej planety.
I tu wracamy do Milika. Pamiętamy o jego istotnych golach z Milanem czy Lazio, nie możemy jednak zaliczyć żadnego z tych rywali (w ich ówczesnej formie) do europejskiej czołówki. Dlatego też osiągnięć Polaka przeciwko tym drużynom nie odnotowywały raczej media poza Włochami i, co oczywiste, ojczyzną zawodnika. Starcie z Juventusem to więc dla wychowanka Rozwoju niesamowita okazja, by zapisać się powszechnej świadomości kibiców jako snajper z najwyższej półki i symbolicznie wkroczyć do grona „gwiazd pierwszego rzędu”. Poprzednią taką szansę nasz reprezentant miał poniekąd na Anfield przeciwko Liverpoolowi, kiedy na oczach całego świata mógł zostać bohaterem decydującego spotkania „grupy śmierci” Champions League. Wtedy zabrakło precyzji, szczęścia albo słabszego golkipera w bramce. Teraz Milik jest w dużo wyższej formie, w bramce stoi kumpel z reprezentacji, dodatkowo obrona Starej Damy wydaje się nie być w optymalnej dyspozycji, czyli element szczęścia też jest obecny. Warunki są spełnione. Nic, tylko strzelać.
20.30 Napoli – Juventus (kursy w forBET: 1 – 2.35, X – 3.20, 2 – 3.20)