Zatkało nas. Chcielibyśmy opisać pierwszą serię i wypunktować, który ze skoczków zrobił na nas największe wrażenie. Chcielibyśmy odnieść się fachowo do wszystkiego, co wydarzyło się dzisiaj na normalnej skoczni w Seefeld. To wszystko jednak nie ma sensu. Napiszemy krótko: Dawid Kubacki został mistrzem świata, Kamil Stoch stanął na drugim stopniu podium!
Znamy skoki narciarskie na pamięć. Od 2000 roku niedzielny obiadek kojarzy nam się ze skakaniem na nartach. Pamiętamy tych wszystkich Hoellewarthów, Jussilainenów, Ljoekelsoeyów i innych Funakich, którzy zabawiają nas przez ostatnie kilkanaście lat. Mamy skoki we krwi, od końca listopada do połowy marca nasze weekendy zawsze mają na swoim rozkładzie kibicowanie biało-czerwonym. Od jakiś 10 lat jednak mieliśmy wrażenie, że już nic nie jest nas w stanie zaskoczyć. Nie zobaczymy nic, czego byśmy już wcześniej nie widzieli. W piłce nożnej tak, w boksie tak, w koszykówce również. Ale w skokach? Przecież tam zawsze dzieje się to samo – belka, najazd, wybicie, lądowanie, noty sędziowskie. Koniec, kropka.
Dzisiaj po pierwszej serii byliśmy wkurzeni. Stoch był dopiero 18., Kubacki plasował się na 27. miejscu. Czy można w takiej sytuacji marzyć o dwóch polskich medalach? Nie ma szans – nikt nie jest w stanie odrobić aż takiej straty. Polacy to uczynili. Trzykrotny mistrz olimpijski stanął na środkowym stopniu podium, Kubacki zaliczył najbardziej spektakularny sukces w całej swojej karierze wygrywając zmagania na normalnej skoczni w Seefeld.

Przyznać się: kto wierzył w srebro Stocha po pierwszej serii?
Cofnijmy się do przerwy pomiędzy seriami. Patrząc na to wszystko po fakcie, mając dwa medale w kieszeni, jesteśmy pewni, że bardziej prawdopodobne niż medale Polaków jest:
-
to, że finał piłkarskiej Ligi Mistrzów odbędzie się w tym sezonie na stadionie w Niecieczy
-
to, że Marcin Najman będzie bokserskim mistrzem świata
-
to, że Adam Małysz wróci do skakania i wygra wszystkie konkursy Turnieju Czterech Skoczni
-
to, że Rafał Majka wygra Tour de France jadąc rowerem górskim z osiemnastoma przerzutkami
-
to, że Zbigniew Boniek wróci do futbolu i będzie strzelał gole dla reprezentacji Polski w eliminacjach do ME
To wszystko jest praktycznie nierealne, ale i tak dajemy każdej z tych sytuacji większe szanse niż na dwa medale Polaków w Seefeld. Sport bywa nieprzewidywalny, a tym razem, dzięki Bogu, przekonali się o tym nasi reprezentanci.
Dziś cieszymy się, łapiemy za głowę, dzwonimy po kolegach i gadamy o fantastycznym momencie w historii polskiego sportu, bo jesteśmy przekonani, że to jest coś wyjątkowego. Na pewno będziemy do daty 1 marca wracali i to wielokrotnie. Dziś cieszmy się chwilą. Brawo, Polacy!