Minęło już kilkadziesiąt godzin od środowego finału Pucharu Polski. Emocje nieco opadły. Niesmak po tym spotkaniu jednak pozostał. I pytanie, czy każde piłkarskie święto w Polsce musi się kończyć racami, zadymami lub podobnymi historiami?
Tak, na Zachodzie też mają z tym problem. Też są odpalane race. Też bywają rozróby na trybunach. Ale tam przynajmniej jest na co popatrzeć na murawie. A u nas? Wpierw trzeba przez dym w ogóle dostrzec piłkarzy. Jak już to się uda, to potem trzeba liczyć, że akurat w tym momencie przeprowadzą oni składną akcję. Tak właśnie wyglądał mecz Arka – Legia na Stadionie Narodowym.
Polski Związek Piłki Nożnej robi wiele, by odbudować markę krajowego pucharu. Solidnie pracuje od lat na to, by podnieść prestiż tych rozgrywek. By czołowe ekipy Ekstraklasy traktowały je na poważnie. To się powiodło. Jednak wciąż nie udaje się wytępić ze stadionów boiskowych zadymiarzy. Którzy może i przychodzą po to by, przy okazji pokibicować swojej drużynie, ale jednocześnie czynią bardzo wiele złego polskiej piłce. Tworzą taki, a nie inny jej wizerunek.
Nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, że race powodują pożar, wybucha panika, na trybunach pełno dzieci, ludzie się tratują. Czy dopiero jak stanie się tragedia ktoś się weźmie za ukrócenie tego wnoszenia rac,poważne kary dla tych,którzy zachowują się jakby byli ponad wszystkim?
— Jolanta Zasępa (@polazas) May 2, 2018
Nasz futbol chce być coraz bardziej profesjonalny. Jest świetnie opakowany przez media, zwłaszcza przez telewizję. Środowy pojedynek rozgrywany był na wspaniałym Stadionie Narodowym, chlubie stolicy Polski. Zasiadło na nim prawie 50 tysięcy kibiców, głodnych wielkiej piłki i dobrego widowiska. Tylko na co nam te wszystkie efekty specjalne, skoro zawodzą dwa główne czynniki, które mogą odstraszać ludzi w przyszłości od ponownego przyjścia na mecz: poziom gry i bezpieczeństwo. Tego pierwszego tak łatwo nie da się podnieść, to temat na inną dyskusję. Ale drugiego?
Nie rozumiem, dlaczego dziennikarze byli sprawdzani przez ochronę po kilka razy czy mają akredytacje, a jednocześnie fanom obu drużyn bez problemu udało się wnieść race na trybuny. Rakiety także. Jak będą chcieli za rok wnieść kałacha albo czołg, to też im ktoś na to pozwoli? Specjalnie używam czasownika „pozwoli”. Może jest to niesprawiedliwe. Może krzywdzące. Ale trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że na Narodowy niektórym grupom kibiców udaje się nie pierwszy raz wejść z niebezpiecznymi przedmiotami, a innych przeszukuje się bardzo drobiazgowo.
Jeśli fani obu zespołów nie wnieśli rac za zgodą organizatora, to zwrócę honor. Ale to i tak bez znaczenia. Bo albo organizator (PZPN) wpuścił ludzi z racami świadomie na trybuny, albo nieświadomie. A efekt był taki, że kibice obu ekip zaprezentowali festiwal racowisk, na zmianę przedstawiając kolejne pokazy pirotechniczne. A pod koniec meczu geniusze z Gdyni wpadli jeszcze na pomysł wystrzeliwania rakiet z racami z sektora zajmowanego przez gości z Gdynii w kierunku tego, w którym zasiadali miłośnicy Legii Warszawa. Dym był tak wielki, że aż włączył się alarm przeciwpożarowy. Udało się też podpalić kopułę Stadionu Narodowego i telebimy. A gdy nad murawą latały płonące rakiety, rodzice z dziećmi w popłochu uciekali z trybun. Fajnie? Bardzo fajnie. A, że na Zachodzie też tak bywa? Może i bywa. Na Zachodzie także się kradnie. To skoro i u nas kradną, to mamy problem kradzieży olać, bo przecież tak „jest wszędzie”, czy jednak z nim walczyć?
Państwo zacznie walczyć z pirotechniką, gdy rakieta wbije się komuś w oko, a nie w momencie, gdy ląduje metr obok nogi. Wtedy dopiero się okaże, że kominiarka nie chroni przed konsekwencjami, bo da się wejść na sektor i człowieka w kominiarce wyprowadzić.
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) May 2, 2018
Majówkowy grill na Narodowym był o tyle niesmaczny, że zdarzył się nie pierwszy raz. PZPN musi się zastanowić, czy tak mają wyglądać hucznie zapowiadane przez związek finały Pucharu Polski. Stek wulgaryzmów i przekleństw lecący ze strony obu grup kibiców można jeszcze zrozumieć. To w końcu piłka nożna, a nie tenis. Zabawne było może tylko to, że praktycznie co rusz słychać było skandowanie haseł typu „Arka Gdynia kurwa świnia” na przemian z „Legia jebana jest”. Organizator nie reagował na te wyzwiska. Dopiero gdy od fanów Legii wybrzmiało głośno słynne „PZPN PZPN jebać jebać PZPN”, to po dwóch sekundach usłyszeliśmy komunikat z prośbą o zaprzestanie używania wulgaryzmów.
Zgodnie z polskim prawem, race na stadionach są nielegalne. I nawet jeśli wyglądają fajnie, robią klimat i zdaniem używających je są bezpieczne, to i tak nie można z nich tam korzystać. Tak jak nie można kraść czy niszczyć cudzego mienia. Każde z tych zachowań reguluje przepis prawny. I skoro zgodnie z nim używanie rac na stadionach jest zakazane, to trzeba się temu podporządkować. Można oczywiście dążyć do wybrania takiej władzy, która zniesie ów zakaz i doprowadzi do tego, że race będą na trybunach w pełni legalne. Można wybrać ludzi, którzy zmienią to prawo. Ale tylko w ten sposób można doprowadzić do zalegalizowania rac. A nie ciągłym naginaniem przepisów o nich. Niestety niektórzy kibice tego nie rozumieją i uważają, że to oni wyznaczają reguły na stadionach. Nie rozumieją tego też władze wielu klubów.
Np. Legia bardzo częsta wrzuca w Internecie na swoich oficjalnych kontach w mediach społecznościowych posty pochwalające racowiska, pokazy pirotechniczne na stadionie. A jednocześnie za te same pokazy nie raz już musiała zapłacić solidne kary. Akceptowanie przez klub zachowań, które pośrednio uderzają w jego dobro (w budżet) jest czymś zupełnie nielogicznym. I dobitnie pokazuje, że dopóki problemu rac poważnie nie potraktują kluby, PZPN, kibice, a nawet zawodnicy (niektórzy też je otwarcie chwalą), dopóty takie scenki, jak w ostatnią środę na Narodowym, nie znikną z polskiej rzeczywistości piłkarskiej.