Takie mecze są często niebezpiecznie. Jeszcze niedawno wszyscy byli w derbowej euforii, a tu trzeba wyjść na boisko ligowego średniaka i zachować podobną koncentrację, jak z Manchesterem City. W tych momentach odróżnia się drużyny wielkie od bardzo dobrych, gdy są w stanie zachować powtarzalność. Po składzie desygnowanym przez Holenderskiego trenera mogliśmy się przekonać, że traktuje on ten mecz śmiertelnie poważnie, ale do tego muszą dostosować się również gracze.
Na pewno warto odnotować wyjście w pierwszym składzie Wouta Weghorsta. Wypożyczenie holenderskeigo napastnika zostało potwierdzone w ostatnią sobotę, tego samego dnia obejrzał już z trybun spotkanie z The Citizens, a wczoraj zameldował się w wyjściowym składzie, oczywiście korzystając z absencji Anthony’ego Martiala. No i trzeba przyznać, że Weghorst radził sobie całkiem nieźle, z daleka wygląda na niezdarnego dryblasa, ale poza dobrą grą głowa nieźle sobie radził w akcjach kombinacyjnych i zapewne będzie z niego trochę pożytku. Poza tym plusem jest to, że gdy przychodzi gracz teoretycznie troszkę słabszy, to daje z siebie dwa razy tyle. Ostatecznie nowy nabytek United gola nie zdobył, ale pozostawił po sobie dobre wrażenie.
Wszystko wskazywało, że może nas czekać jedno z nudniejszych spotkań w ostatnim czasie. Od początku meczu United przejęli piłkę i nie zamierzali się nią z gospodarzami dzielić. Im w sumie też za bardzo to nie przeszkadzało, bo o ile Czerwone Diabły oddawały strzały, to nie były one w światło bramki. Był też w tym czasie moment kontrowersyjny, gdy Lisandro Martinez dostał mocne uderzenie łokciem w głowę, a sędzie w sumie temu nawet się nie przyjrzał, a pachniało tam kartką, być może nawet czerwoną. I tak gra się właśnie spokojnie toczyła do 40. minuty, gdy nieliczny atak przeprowadziło Crystal Palace i zza pola karnego znakomity strzał oddał Odsonne Edouard, ale David de Gea sparował uderzenie na poprzeczkę. Wtedy chyba United zdali sobie sprawę, że nie ma tu miejsca na żarty i kilka minut później przeprowadzili znakomitą akcję w tercecie Marcus Rashford – Christian Eriksen – Bruno Fernandes i ten ostatni w kapitalny sposób skierował piłkę do bramki, a niedługo potem sędzie zakończył pierwszą część meczu.
Jakbyśmy mieli wskazać największy problem Czerwonych Diabłów w ostatnich tygodniach, to brak umiejętności dobijania rywala i zabijania meczu. Przez zdecydowaną część drugiej połowy United nie kwapili się do ataku, jakby prowadzenie 1:0 w zupełności im wystarczyło. Bardzo umiejętnie potrafili też oddalać ataki gospodarzy, a gdy Ci już oddawali strzał, to w bramce bardzo pewny był de Gea. Jeszcze w 72. minucie doszło do incydentu w polu karnym, gdy po kontakcie z rywalem przewrócił się Scott McTominay, ale sędzia zdecydował, żeby nie dyktować karnego, czym wlał jeszcze więcej nadziei w serca piłkarzy i kibiców Palace. Tragedia Manchesteru rozpoczęłą się od 80. minuty, gdy Casemiro otrzymał żółtą kartkę i tym samym wykluczył się z prestiżowego meczu z Arsenalem. Następnie przyszedł doliczony czas gry, rzut wolny dla gospodarzy z niełatwej, ale groźnej pozycji i fenomenalne uderzenie lewą nogą Michaela Olise, który nie dał szans de Gei. United zerwali się jeszcze do ataku, ale w sytuacyjnej akcji po rzucie rożnym, stojący 3-4 metry od pustej bramki, dodatkowo zaskoczony spadającą piłką Casemiro nie zdołał jej skierować między słupki i spotkanie zakończyło się podziałem punktów.
Po ostatnim gwizdku było widać szok, niedowierzanie i ogromne zdenerwowanie ten Haga, który nie mógł darować straty punktów w ostatnich minutach meczu. United musieli się w końcu potknąć, ale mieli wszystko w swoich rękach, by wywieźć z Selhurst Park komplet oczek. Tym samym przed starciem z liderującym Arsenalem są w troszkę gorszych nastrojach. Mogli się jeszcze bardziej naładować na Kanonierów, a tak stracili punkty oraz kluczowego gracza w postaci Casemiro. No cóż, taka bywa piłka, ale już nie możemy się doczekać niedzielnego starcia.