Jacek Hafka, infosport.pl: ŁKS wreszcie przełamał serię 4 remisów z rzędu. Mecz z Sandecją nie należał do najpiękniejszych, ale to chyba nie ma znaczenia, skoro wygraliście 1-0? Sytuacji z waszej strony nie brakowało…
Maciej Dąbrowski, kapitan ŁKS-u Łódź: – Uważam, że mecze z drużynami z dołu tabeli są kluczowe do grania o najwyższe cele, bo z ekipami z góry to się będzie się cały czas zmieniało, a faktycznie trzeba wygrywać z tymi z dołu.
Pan miał pośredni udział w zdobytej bramce, bo przy dośrodkowaniu absorbował pan uwagę obrońców Sandecji. W 67. minucie jednak opuścił pan plac gry – trener Kazimierz Moskal obawiał się drugiej żółtej kartki z pana strony?
– Z reguły tak jest, że przy stałych fragmentach jestem mocno kryty z racji mojego wzrostu (194 cm – przyp. red.) i dobrej gry głową, ale cieszę się, że w pewnym stopniu pomogłem w tym, żeby „Janczu” oddał strzał i zdobył gola. A co do zmiany, to rozmawialiśmy o tym z trenerem, że gdybyśmy wyszli na prowadzenie, to nie ma co ryzykować drugiej żółtej kartki. Taka sama sytuacja była w meczu z Wisłą Kraków z Nacho, gdzie także na placu gry pojawił się Adam Marciniak i to zdało egzamin.
Słupek, poprzeczka… i w końcu ⚽ wpadła 👌
Zobaczcie skrót #ŁKSSAN ➡ https://t.co/eqks94amIJ pic.twitter.com/zJFEkGoYcZ
— ŁKS Łódź (@LKS_Lodz) October 16, 2022
Skoro mowa o aktualnym trenerze ŁKS-u. Pan w Łodzi spotkał się z Kazimierzem Moskalem, gdy ŁKS w 2020 roku grał jeszcze w Ekstraklasie. Czy zauważa pan jakieś różnice między tamtym czasem a obecnym w treningu, sposobie przygotowania, motywowaniu, samym stylu gry drużyny itp.
– Na pewno jest inny sztab szkoleniowy. Wtedy był trener Maciej Musiał, od przygotowania fizycznego był Marek Jędrzejewski, więc ta drużyna nieco się przeobraziła. Teraz asystentem jest Marcin Pogorzała, odpowiedzialnym za przygotowanie motoryczne jest Paweł Drechsler. Tego ostatniego muszę pochwalić, bo bardo pozytywnie nas zaskoczył. W zespole nie ma dużo kontuzji, a motorycznie wyglądamy dobrze.
Pan na swojej piłkarskiej drodze spotkał wielu trenerów. Czy któregoś z przeszłości wspomina pan szczególnie często (z sympatią albo może niechęcią)?
– Nigdy z trenerami nie miałem żadnych spięć. Wielu z nich wspominam bardzo dobrze na przykład: Piotra Stokowca, Dariusza Wdowczyka czy Artura Skowronka, który „pociągnął” mnie do Ekstraklasy. Super pracowało mi się też z trenerem Wojciechem Stawowym, ale też z obecnym szkoleniowcem ŁKS-u, Kazimierzem Moskalem. Z trenerami miałem zawsze dobry kontakt i nie inaczej jest teraz w Łodzi na linii trener-kapitan drużyny.
Jeśli rozmawiamy o pana karierze i przeszłości to trzeba podkreślić, że z Legią Warszawa dwukrotnie sięgał pan po mistrzostwo Polski, raz po krajowy puchar, do tego ma pan na swoim koncie występy w europejskich pucharach, zaś w sezonie 2016/17 został pan uznany najlepszym obrońcą Ekstraklasy. CV ma pan imponujące z jednej strony, ale czy nie żałuje pan, że nieco wcześniej jeszcze jako gracz Zagłębia nie dostał powołania do reprezentacji Adama Nawałki? Część ekspertów widziała pana wówczas w szerokiej kadrze na Euro 2016.
– Wie pan co… Jak kiedyś tak sobie usiedliśmy z żoną i rozmawialiśmy, to wyszło nam, że jako piłkarz jestem spełniony tylko faktycznie brakuje mi tego jednego powołania do pierwszej reprezentacji. W młodzieżowej kadrze byłem na Mistrzostwach Świata, grałem w Lidze Mistrzów, w Lidze Europy byłem nawet w 11-stce kolejki. Przygoda z piłką była bardzo fajna, ale tego powołania trochę brakuje, bo też uważałem, że zasługiwałem na nie. Cóż, takie jest życie, nie zawsze wszystko można mieć. Ja na pewno teraz nie mam o to żalu do trenera Nawałki, choć ten na pewno był wtedy, bo i chłopacy w szatni mówili, że powinienem pojechać na kadrę. To już odległy czas. Skupiam się na tym, co teraz.
A czy gra przeciwko m.in. Aubameyangowi, Dembele i Goetze w pamiętnym meczu Legii z BVB w Lidze Mistrzów to było najtrudniejsze zadanie w pana karierze?
– Pamiętam, jak przed meczem mówiliśmy sobie, żebyśmy przetrwali chociaż te 15 minut, nie stracili szybko bramki. Niestety strzelili nam od razu (Goetze w 7. minucie – przyp. red.) po stałym fragmencie. To był taki zwariowany czas Legii: zmiana trenera na Besnika Hasiego, pamiętam, że z Borussią Guilherme wyszedł na lewej obronie, my z Kubą Czerwińskim pierwszy raz graliśmy jako dwójka stoperów i tu nie wszystko było poukładane. Ale tak, pamiętam gdy Aubameyang w pewnym momencie dostał piłkę z autu, to ja, choćbym nie wiem jak szybko biegał, nie byłem w stanie go dogonić. Śmialiśmy się, że gość przyjechał na motorynce (śmiech).
W Ekstraklasie rozegrał pan prawie 180 meczów, na jej zapleczu ponad 100 – a czy nie myślał pan o wyjeździe zagranicę? A może były swego czasu jakieś oferty?
– Była kiedyś taka opcja z Turcji z Osmanlispor (dziś pod nazwą Ankaraspor – przyp. red.) i to było albo jeszcze w Zagłębiu, albo już w Legii. W każdym razie żona była w ciąży, a w Ankarze doszło wtedy do zamachu terrorystycznego. Stwierdziliśmy, że nie ma co ryzykować, mieliśmy już dziecko, drugie było w drodze. Ale patrząc teraz z dystansu i wiedząc, jak potoczyła się moja kariera mogę powiedzieć, że nie żałuję.
Na pewno liczy pan, że jeszcze podkręci liczbę występów w Ekstraklasie. Nie ma co ukrywać, że przed ŁKS-em trudne zadanie, bo i ścisk w tabeli 1. ligi duży i konkurencja niemała. Uda się tym razem?
– Już na początku sezonu powiedziałem gdzieś, żeby nie pompować tego balona, bo to nie ma sensu. To już było w poprzednim sezonie, ściągnęliśmy kilka nazwisk, ale w tej lidze nazwiska nie grają. Tu najbardziej liczy się zaangażowanie, charakter, a potem wychodzą umiejętności piłkarskie. Jeśli masz za dużo piłkarzy grających na fortepianie – niestety meczu nie da się wygrać. Obecnie nasza drużyna jest fajnie zbilansowana, mamy 2-3 zawodników, którzy to ciągną, a na pewno liderem w ofensywie jest Pirulo. Gdy byli inni zawodnicy wokół, jak np. Ricardinho czy Rygaard i ten ciężar próbował rozbijać się też na innych, to „Piri” nie był tak widoczny, jak jest dzisiaj. To na pewno go motywuje, wie, że jest odpowiedzialny za naszą drużynę.
A czy przedstawiciele ŁKS-u, w tym pan oczywiście także, nie spoglądacie w stronę rywala zza miedzy z pewną zazdrością? Widzew jeszcze niedawno był przecież na dnie, a dziś jest w czubie Ekstraklasy.
– Wie pan co, ja właśnie tego nie lubię w polskiej piłce. Wiem, że ta nienawiść między łódzkimi klubami istnieje, ale… Nie lubię takiej polskiej, dziennikarskiej mentalności, wedle której nie cieszymy się z sukcesów drużyn, a zwracamy uwagę na porażki. Jak mieliśmy Legię, Lecha w Lidze Mistrzów, czy teraz Raków i Pogoń w Lidze Konfederacji to nie opisujemy tego, jak super grają, tylko jak ktoś przegra to tylko czekamy, żeby mu słowem zrobić krzywdę. I to jest takie przykre w polskim środowisku, że nie cieszymy się z małych sukcesów naszych drużyn. Tak naprawdę powinniśmy mieć satysfakcję, że Widzew jest w Ekstraklasie i, daj Bóg, za chwilę będzie ŁKS i wtedy będą dwa łódzkie zespoły w najwyższej klasie rozgrywek. Patrzmy raczej w ten sposób, a nie z zazdrością na inne kluby.
🗣️🔥 pic.twitter.com/e5A7IfLEe7
— ŁKS Łódź (@LKS_Lodz) October 17, 2022
Po ostatnim zwycięstwie z Sandecją strzelec gola Piotr Janczukowicz w pomeczowym wywiadzie przyznał, że ŁKS „jest przede wszystkim charakterną drużyną”. Rozumiem, że pan jako kapitan może te słowa potwierdzić?
– Myślę, że tak. Tego też wymaga od nas trener Moskal. Możesz przegrać mecz, bo to jest tylko piłka, ale nigdy nie może nam zabraknąć cech wolicjonalnych, charakteru. Jakość piłkarską mamy naprawdę dużą, a jeżeli dołożymy do tego charakter i inne ważne rzeczy jak koncentrację, skupienie to będzie dobrze. W tej lidze nierzadko przypadek albo jeden szczegół decyduje o tym, kto wygrywa mecze, a spotkania, w których pada jeden, drugi, trzeci gol można policzyć na palcach jednej ręki. Weźmy ten mecz z Sandecją: rzut rożny, wybita piłka, przepychanka ze mną, następnie piłka trafia pod nogi Piotrka i wygrywamy 1-0.
Sandecja też miała okazję, ale wy z kolei jeszcze m.in. słupek i poprzeczkę.
– Dokładnie. Tak samo w meczu w Krakowie, gdzie w pierwszej połowie zagraliśmy bardzo słabo, w drugiej mogliśmy strzelić pięć-sześć bramek, bo mieliśmy ku temu sytuacje. Przywieźliśmy stamtąd tylko remis, aczkolwiek uważam, że pod kątem mentalnym ten remis był bardzo cenny.
Charakter, ale i łut szczęścia na pewno przyda się wam w ostatnich przed przerwą zimową spotkaniach z Resovią, Arką, Odrą i Katowicami. Macie jakiś punktowy plan minimum na te spotkania?
– Nie, niczego sobie nie zakładamy. Skupiamy się tylko i wyłącznie na najbliższym przeciwniku, ustalając taktykę pod niego. Poza tym ta liga jest tak wyrównana, że uznawanie kogoś za faworyta nie ma sensu. Kto by pomyślał, że dziś Puszcza Niepołomice będzie na pierwszym miejscu, a z kolei Wisła Kraków w dolnej części tabeli.
Panie Macieju nie to, że wypominam wiek, ale jednak jest pan bliżej końca kariery niż początku. Ma pan już jakiś pomysł na to co później? Zostanie pan przy piłce?
– Nie zastanawiałem się nad tym jeszcze. Mamy ze wspólnikiem swoją firmę. Jaką? W pięciu trójmiejskich galeriach handlowych prowadzimy Berlin Doner Kebap, jestem więc zabezpieczony. Czy zostanę przy piłce? Nie wiem. Na pewno bardzo dobrze czuję się w Łodzi, jestem blisko swojego rodzinnego domu, a jeszcze nie rozmawiałem z szefem ŁKS-u o tym, czy zostanę w Łodzi. Na razie mam tu kontrakt do czerwca 2023 i zobaczymy, jak to się wszystko potoczy.
Rozmawiał: Jacek Hafka
Polskie ligi i walkę w pucharze wytypujesz na stronie forBET!