Ostatnio w podobnym tonie pisaliśmy o Mairisie Briedisie, który najpierw chciał się bić z Youtuberem, by kilka dni później wywoływać do walki Canelo. Jak się jednak okazuje, nie on jedyny – cytując klasyk – pomalił odwagę z odważnikiem.
„10 miliionów dolarów – mniej więcej tyle za walkę z meksykańskim pięściarzem zarobił Caleb Plant, co jest wypłatą większą od jego do tej pory najwięcej o kilka razy. Pięściarze na całym świecie marzą o tym, żeby skrzyżować rękawice z Alvarezem, bo to numer 1 na świecie i człowiek, który generuje największe zainteresowanie fanów w tym momencie. Zawodnicy, którzy wchodzą z nim do ringu, mogą spodziewać się bardzo trudnej przeprawy między linami, ale i rekordowego wynagrodzenia, które bardzo często przewyższa sumę ich łącznych zarobków za wszystkie stoczone walki. Stąd nasz cwany Mairis pomyślał, że może i on coś ugra i wygra los na loterii. Nie pomyślał jednak, że ludzie bardzo szybko rozszyfrują jego tok rozumowania mając na uwadze, że jeszcze przed momentem chciał bić się z… Jakem Paulem. W międzyczasie chciał iść do kategorii ciężkiej, by chwilę później odmówić mocnego przeciwnika w obronie tytułu mistrza świata w kategorii cruiser i zawalczyć z szerzej nieznanym nikomu Arturem Mannem, którego znokautował w 3. rundzie. Briedis za swoje walki zarabia około kilkuset tysięcy dolarów. Czy dalej dziwi was, czemu pcha się na siłę do walk, które mogą tę sumę kilkukrotnie powielić?
Canelo jest tchórzem, walczy z gośćmi, co mają 5 tysięcy obserwujących na Instagramie, ci zawodnicy nigdy nie zrobią nic dla jego spuścizny, statusu legendy. Teraz rozumiem czemu nie chce przegrać z kimś takim jak Kamaru Usman, to styl tchórza. Bez ryzyka nie ma nagrody.”
Tamte tanie zagrywki Briedisa były tak żałosne, że pewnie nawet nie doszły do Canelo, który jest dziś jednym z najlepszych pięściarzy na świecie bez podziału na kategorie wagowe. Na kilka dni przed jego kolejnym starciem, z Dmitrim Biwołem, czyli absolutnie hitowym zestawieniem w kategorii półciężkiej. I ogólnie jeżeli możemy powiedzieć o kimś, że ciężko zasuwa i często walczy, by zostać legendą, to śmiało możemy takich stwierdzień używać w kontekście Alvareza. Plant, Saunders, Smith, Kowaliow, Jacobs, dwukrotnie Gołowkin, Chavez, Khan, Cotto – i tak dalej, i tak dalej. Canelo jest cały czas w gazie i czerpie wszystkie profity z tego, że jest kozakiem. Menadżer Usmana jednak uważa, że ten wybiera sobie łatwe drogi i walczy tylko z ludźmi, których nikt nie zna…
who the fuck is this? 🤣🤣🥴 https://t.co/ThN5aMcUoW
— Canelo Alvarez (@Canelo) April 26, 2022
Ta zagrywka jest tak tandetna i tak żenująca, że my tak naprawdę mamy wyrzuty sumienia, że w ogóle napisaliśmy o tym artykuł. Usman jest absolutnym mistrzem wagi półśredniej i zachwycamy się każdym jego pojedynkiem. Umie w klatce wszystko i gdyby walka odbyła się w formule MMA, to poskładałby Canelo bez mrugnięcia okiem. Ale gdyby obaj panowie założyli duże rękawice i chcieli pobić się w stójce, to meksykański czempion zrobiłby z niego majonez. Zabrakłby go do szkoły jak wielu mistrzów boksu, których zdominował na pełnym dystansie lub powalił na deski przed czasem.
Plan Canelo jest cały czas taki sam – pewnie rozchodzi się o 3 walki w 2022 roku, bo po pokonaniu Biwoła być może będzie chciał ponowie stanąć w szranki z Gołowkinem. A Usman to gwiazda, dla kibiców MMA wielki idol, ale globalnie to pewnie jedna setna tego, jaką wartość prezentuje Alvarez. Pięściarz, który wypełnia w kilka godzin olbrzymie stadiony w Meksyku i którego walki biją rekordy sprzedanych subskrypcji PPV, gdy walczy w USA.
Także, panie Abdelaziz, lodu. Najpierw poczytajmy trochę o boksie, a potem piszmy alkotweety. Bez doszkolenia bardzo łatwo wyjść na głupka, którego w środowisku wytyka się później palcami.
Jakub Borowicz