Temat w sam raz po Walentynkach… Jedni mówią: „kobieta! Bezsprzecznie”, drudzy twierdzą, że powinna być traktowana jak „biologiczny mężczyzna”. Sprawa południowoafrykańskiej biegaczki Caster Semenyi jest wyjątkowo trudna, bo dotyczy podstawowych rzeczy: płci (poziomu testosteronu) oraz godności ludzkiej. W przyszłym tygodniu batalia o jej status będzie roztrząsana przed Trybunałem Arbitrażowym ds. Sportu (CAS).
Ścierać się tu będą różne wizje. Według prawnych reprezentantów Międzynarodowego Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) Semenya z biologicznego punktu widzenia jest mężczyzną, która utożsamia się z kobietą. Jeżeli zatem chce rywalizować wśród pań, musi poddać się kuracji blokującej wytwarzany przez jej organizm testosteron. Prawnicy biegaczki wydali z kolei oświadczenie, wedle którego: „Caster jest bezsprzecznie kobietą. Kobietą, która będzie walczyć przed CAS o swoje prawo do rywalizacji na arenie międzynarodowej bez niepotrzebnej interwencji medycznej. Ten proces dotyczy kobiet takich jak Semenya, które urodziły się kobietami, są wychowywane jak kobiety i przez całe życie były nazywane kobietami. Należy im zezwolić na rywalizację z innymi kobietami, bez dyskryminowania ich”. W podobnym tonie wypowiedział się ONZ, zdaniem którego przepisy stworzone przez IAAF dotyczące osób transseksualnych i stosowania blokerów testosteronu uderzają w prawa człowieka.
O jakie przepisy chodzi? W kwietniu 2018 roku IAAF stwierdziło, że do rywalizacji kobiet na 400 i 800 m, a także na milę będą dopuszczane tylko te, które we krwi mają nie więcej niż 5 nanomoli testosterony na litr. Średnio panie produkuję go w liczbie 3 nanomoli. Mężczyźni zaś od 10 do 30. Semenya blisko jest tego drugiego limitu.
Kwestią, którą swego czasu – w przypadku mającej problem z testosteronem reprezentantki Indii Dutee Chand – także zajęło się CAS było to, czy poziom ten wpływa na lepsze wyniki. Chand sprawę wygrała, IAAF musiała wycofać swoje przepisy. A Semenya, która ponoć odbywała wcześniej kurację hormonalną, na nowo zaczęła wygrywać z ogromną przewagą. Tak, jak wtedy, gdy w 2009 roku w Berlinie zaczęto głośno kwestionować jej płeć:
Południowoafrykańska biegaczka ma w swojej kolekcji złoto Igrzysk Olimpijskich w Rio oraz trzy tytuły mistrzyni świata. Po wspomnianym IO burzę mediach wywołała nasza Joanna Jóźwik, która przyznała wprost, że medalistki biegu na 800 m, a więc oprócz Semenyi – także Francine Niyonsaba z Burundi oraz Margaret Wambui z Kenii – rywalizują w zupełnie innej konkurencji. A to jest niesprawiedliwe. „Dla takich zawodniczek jak ja czy Kanadyjka Melissa Bishop to trochę krzywdzące. Widziałam zawód Melissy, która też poprawiła rekord życiowy, rekord kraju i wystarczyło jej to do czwartego miejsca. Uważam, że to ona powinna być złotą medalistką. Ja czuję się srebrną. Bardzo cieszę się też z tego, że jestem najlepszą Europejką. A zawodniczki, które stanęły na podium, to trochę inna liga. Semenya już w zupełności” – przyznała, czym wywołała burzę. Musiała nawet przepraszać za rasistowski odcień tej wypowiedzi. Zdaniem wielu Jóźwik po prostu głośno powiedziała to, o czym huczy w sportowym świecie.
Z drugiej strony, jakoś nikt publicznie nie domaga się, by np. w biegach na 5 km zakazać startów reprezentantom Kenii, Etiopii, czy Erytrei-przedstawicielom plemion z Wyżyny Wschodnioafrykańskiej. A przecież to, że te ludy mają naturalną przewagę nad resztą stawki jest jasne. Od 2008 roku nikt nie jest w stanie ich zdetronizować, pozbawić choćby jednego olimpijskiego medalu. Ostatnim, który tego dokonał, był w Atenach w 2004 roku Marokańczyk Hicham El Guerrouj.
Wszystko to pokazuje, z jak delikatną i skomplikowaną mamy do czynienia materią. Dla społecznego poczucia sprawiedliwości (choć czy w sporcie jest to częste?), lepiej byłoby, gdyby Semenya i niektóre jej koleżanki nie startowały w rywalizacji kobiet. Fakt ten rodzi ogromną frustrację wśród kobiet, które poświęciły swoje sportowe życie biegom na 800 m, a które w żaden sposób nie mogą przekroczyć biologicznych barier. Z drugiej strony, jak ten problem rozwiązać? Cierpiąca na hiperandrogenizm Semenya i nie tylko ona to w końcu także nie mężczyzna. Wobec tego, należałoby stworzyć osobne konkurencje np. dla transseksualistów? Kto miałby i na jakich podstawach zaliczać przedstawicieli lekkiej atletyki do „trzeciej płci”? Pytań tutaj nadal jest sporo. I jakoś nie wydaje się, żeby werdykt CAS zakończył sprawę.
Jacek Hafka