Czasem z niewiadomych przyczyn nie potrafimy sprostać wymaganiom otoczenia. Im bardziej się staramy tym coraz mniej nam wychodzi i tak naprawdę nie wiadomo dlaczego. Po prostu to się dzieje i już. Jeżeli ktoś nie potrafi przyjąć takiego wytłumaczenia to warto mu poddać przykład Lionela Messiego, który – mimo doskonałych piłkarzy obok siebie – nie potrafił odnieść sukcesu ze swoją narodową reprezentacją. Obrazek bezradnego piłkarza Barcelony obiegł już cały Świat i ciężko będzie znaleźć inne bardziej wymowne zdjęcia, które oddałyby charakter tego, co działo się wczoraj.
Na nic się zdały porady Russella Crowe.
Australia kiepsko radzi sobie z europejskimi drużynami na Mistrzostwach Świata. NA 10 meczów przegrała 7, a 2 zremisowała. Na początku w oczy „Kangurów” zajrzało widmo porażki, kiedy Christian Eriksen skierował piłkę do siatki. To był 18 gol, w który był zamieszany w jego ostatnich 15 reprezentacyjnych spotkaniach. Wydawałoby się, że po tym trafieniu wszystko będzie się układać po myśli Skandynawów, aż nadeszła 38. minuta. Mogliśmy wtedy poczuć podwójne deja vu. Po pierwsze, w spotkaniu z Francją reprezentacji Australii też pomógł VAR przy stanie 1:0, do którego podszedł Jedinak i go pewnie wykorzystał. Po drugie w pierwszym meczu Duńczyków VAR zadziałał na ich niekorzyść po przewinieniu Yussufa Poulsena, którego zabraknie w trzecim meczu. Australijczycy próbowali jak mogli odwrócić losy spotkania, ale niestety czegoś im zabrakło. Może Cahilla, jak sugerował Russel Crowe?
Cahill time?
What do you experts think?— Russell Crowe (@russellcrowe) June 21, 2018
Później sugestie stawały się być coraz bardziej natarczywe.
Come on it’s #TimmyTime
— Russell Crowe (@russellcrowe) June 21, 2018
Jednak widać, że sztab „Kangurów” podczas meczów nie ma wglądu do twittera, bo może ta drobna uwaga „Gladiatora” mogłaby coś im przynieść. Australia przed ostatnią kolejką wciąż ma matematyczne szanse na wyjście z grupy, ale są one czysto matematyczne. Muszą na pewno wygrać z rewelacyjnym Peru, które już o nic nie gra, a Francja, która ma zapewniony awans musi pokonać ich wczorajszych rywali. Nie jest to mission imposible, ale też nie jest to kaszka z mlekiem.
1998 rok to dobry czas na przyjście na Świat.
Kylian Mbappe rozegrał wczoraj doskonałe spotkanie, które zwieńczył golem. Został on tym samym jedynym piłkarzem, który zanotował trafienie na mundialu, będą urodzonym po 1997 roku. Francja bez problemu wygrała z dzielnym Peru, strzelając gola w 34. minucie i kontrolując przebieg spotkania do samego końca. Didier Deschamps, mimo wygranej z Australią, postanowił poszperać w składzie i taktyce i to przyniosło o wiele lepszy efekt, bo – nie oszukujmy się – spotkanie z „Kangurami” pozostawiało wiele do życzenia. Duet Giroud – Griezman powinien na dłużej zameldować się w jedenastce „Trójkolorowych”, gdyż obaj napastnicy dobrze wyglądają obok siebie. Swoje też wyczyścił N’golo Kante, nad którym mogą się rozpływać nie tylko fani wytrawnej taktyki, ale i futbolowi laicy. Po prostu nie sposób nie docenić pracy jaką na boisku wykonuje pomocnik Chelsea.
Mbappe! Najmłodszy strzelec gola na mundialu dla Francji #FRAPER pic.twitter.com/J2rPXu6eMz
— Michał Pol (@Polsport) June 21, 2018
Francja zapewniła sobie tym samym awans do 1/8 finału, a sympatyczne Peru ciągle czeka na gola na mundialu, którego ostatnio zdobyło 36 lat temu w przegranym meczu z Polską. Żal Peruwiańczyków, bo w tegorocznym turnieju nie tylko byli blisko bramki (przestrzelony karny w meczu z Danią), ale i zaprezentowali się na tyle godnie, że żaden z postronnych kibiców nie miałby nic przeciwko, gdyby podopieczni Gareca pograli nieco dłużej.
Messi! Nigdy nie będziesz Ronaldo!
Lionel Messi jest uznawany – całkiem słusznie – za najlepszego piłkarza w historii futbolu. Wszyscy pamiętamy jego cudowne rajdy, kiedy brał piłkę i potrafił przejść 4-5 zawodników i skierować piłkę do siatki. Jednak pamiętamy te wyczyny tylko w jednym trykocie – trykocie Barcelony. Koszulka Argentyny działa na Messiego tak samo jak kryptonit na Supermana. Kapitan reprezentacji Argentyny nawet nie ma siły robić dobrej miny do złej gry, bo już w tunelu przed meczem było widać, że coś jest z nim nie tak. Trudno ocenić, czy to sprawka presji, która ciąży na nim w ojczyźnie, czy może fatalni partnerzy na boisku, a może kolejny trener, który nie może wykorzystać potencjału Messiego. Chociaż wydaje się, że jego równie dobrze mógłby prowadzić pijany wuefista, bo już nie raz pokazywał, że akurat ma w nosie wszystkie taktyczne gadki. On musi dostać po prostu piłkę i pruć z nią przed siebie. Ciężko uwierzyć, że akurat w Argentynie mu się to nie udaje.
Albicelestes festiwal żenady rozpoczęli w 53. minucie, kiedy Caballero postanowił wyjść na pierwszy plan dając idealną piłkę na woleja dla Rebica. Ten nie zastanawiał się długo i huknął dając Chorwacji prowadzenie. Z każdą minutą było coraz gorzej. Modric chwilę pobawił się przed polem karnym po czym „przylutował” tuż przy słupku, a na koniec cała drużyna Argentyny stała i patrzyła co tam ciekawego w ich polu karnym wyczyniają zawodnicy z Bałkan. Oj, już widzę okładkę tamtejszego „Faktu”. Wstyd i kompromitacja to za mało w jaki sposób można określić grę Argentyny, której wolimy nie oglądać w takiej formie na takim turnieju. Możemy się tylko cieszyć, bo teraz nie powinniśmy być uznawani za najgorszą drużynę, która grała w tym miesiącu na rosyjskich boiskach.