Dzisiejsze derby Manchesteru to jedna z najciekawszych rywalizacji piłkarskich w Anglii – szczególnie ostatnimi laty, kiedy City zrównało się poziomem sportowym z ekipą United, w ostatnich latach nawet ją niekiedy prześcigając. Spotkania te mają bogatą historię okraszoną wieloma efektownymi momentami, dlatego dzisiaj postanowiliśmy wspomnieć pięć lokalnych pojedynków, podczas których działy się niesamowite rzeczy.
23 października 2011: Manchester United – Manchester City 1:6
Kiedy dwa lata wcześniej sir Alex Ferguson po pewnym z meczów derbowych (o którym w następnej kolejności) nadał rywalom zza miedzy przydomek „głośni sąsiedzi” chyba nie spodziewał, że przyjdzie taki moment, kiedy przyjadą oni do jego własnego domu i urządzą w nim prawdziwą demolkę. Mowa tutaj o spotkaniu 9. kolejki Premier League rozgrywanym na Old Trafford. Choć trudno powiedzieć, że było to w jakimkolwiek stopniu spotkanie decydujące o późniejszych losach sezonu, wszyscy w czerwonej części Manchesteru musieli zdać sobie sprawę, że całkiem niedaleko wyrasta rywal, który może być dla nich poważnym zagrożeniem. Choć pierwsza połowa nie zwiastowała aż takiego pogromu, gdyż zobaczyliśmy tylko jedną bramkę zdobytą przez Mario Balotelliego, po którym pokazał słynną już koszulkę: „Why always me?”, w drugiej części spotkania fani Manchesteru United musieli przeżyć prawdziwy szok. Strzelanie w 60. minucie rozpoczął Sergio Aguero, a po dziewięciu minutach swoje trafienie dołożył także Edin Dżeko. Gospodarze próbowali złapać kontakt z przyjezdnymi, w 81. minucie do siatki trafił bowiem Fletcher, jednak widać było, że grający od 47. minuty w osłabieniu zespół nie mógł dać swoim fanom genialnego widowiska na deskach Teatru Marzeń. Co innego piłkarze Manciniego – dzięki zdobyciu trzech goli w pięciu ostatnich minutach meczu (dwa razy Silva, raz Dżeko) pogrom stał się faktem, a zespół z City powoli zaczął wierzyć, że jest w stanie zdobyć mistrzowski tytuł, co zresztą uczynili w tym samym sezonie. Musieli czekać z tym , co prawda, do 94. minuty ostatniego meczu z QPR, kiedy to gola strzelił Aguero, ale udało im się i pierwsze od 1968 roku mistrzostwo Anglii stało się faktem.
20 września 2009 : Manchester United – Manchester City 4:3
2009 rok był dopiero pierwszym pod nowymi rządami Sheikha Mansoura. Trudno porównywać ówczesny kaliber gwiazd z zawodnikami, którzy występują w szeregach City obecnie, natomiast już wtedy na Etihad Stadium mogliśmy oglądać takie nazwiska, jak: Shay Given, Carlos Tevez czy Nigel de Jong. Podobnie, jak trzy lata wcześniej oba zespoły zmierzyły się ze sobą w początkowej fazie sezonu – tym razem jednak oglądaliśmy prawdziwy dreszczowiec z happy – endem, do którego scenariusz ciężkie byłoby wymyślić nawet najbardziej uzdolnionym amerykańskim filmowcom. Ale po kolei. Spotkanie bardzo dobrze zaczęło się dla ekipy gospodarzy, którzy zdobyli prowadzenie już w 2. minucie starcia – niecały kwadrans później stan pojedynku wyrównał Gareth Barry. Do przerwy nie zdarzyło się już nic ciekawego, ale już w drugiej połowie działy się rzeczy z kosmosu. Na samym początku drugiej części gry, w 49. minucie prowadzenie Czerwonym Diabłom dał Darren Fletcher – na jego gola już trzy minuty później odpowiedział Craig Bellamy. Ci dwaj panowie nie mogli tego dnia za bardzo rozstrzygnąć, któremu zespołowi należy się wygrana – w 80. minucie po raz trzeci gola dającego prowadzenie zdobył właśnie Fletcher, a dziesięć minut później wyrównał..Bellamy. I tak ten mecz powinien się zakończyć, jednak arbiter doliczył do regulaminowego czasu gry, co skrzętnie wykorzystał Michael Owen trafiając do siatki i na zawsze wpisując się w historię tej konfrontacji. Tytuł w tamtym sezonie nie trafił do żadnego zespołu z Manchesterem, a do niesamowitej Chelsea, która pod wodzą Carlo Ancelottiego nie miała sobie równych.
8 stycznia 2012 roku: Manchester City – Manchester United 2:3 (Puchar Anglii)
Mecze pucharowe mają to do siebie, że z założenia im bardziej zaawansowana ich faza, tym większe emocje na boisku. Jest jednak jeden wyjątek od reguły , bowiem gdy spotykają się dwa znakomite zespoły, etap turnieju schodzi na dalszy plan, a kibice mogą delektować się wybornymi emocjami. Nie inaczej było w III rundzie FA Cup, gdy na Etihad Stadium doszło do kolejnego starcia z cyklu derby Manchesteru. Obie drużyny trafiły na siebie już podczas pierwszego losowania rozgrywek i wiadomym było, że tylko jedną z nich będziemy mogli zobaczyć w IV rundzie turnieju. Początek doskonale ułożył się dla przyjezdnych – nie dość, że w 10. minucie wyszli oni na prowadzenie za sprawą Wayne Rooneya, to jeszcze dwie minuty później z boiska wyleciał lider defensywy Obywateli, Vincent Kompany. Nietrudno się domyślić, że United skrzętnie wykorzystało tę sytuację – w 30. minucie na 2:0 podwyższył Danny Welbeck, a dziesięć minut później przewagę zwiększył Wayne Rooney. 3:0 do przerwy i wydawało się, że mecz jest już rozstrzygnięty. W drugiej części gry City wzięło się do roboty i już w 48. minucie złapało pierwszy oddech dzięki bramce Aleksandara Kolarova. Ponad kwadrans później kontakt zapewnił Sergio Aguero i goście do końca meczu musieli bronić wyniku. Nie obyło się bez kontrowersji – piłkę w polu karnym ręką wyraźnie zagrał Phil Jones, jednak arbiter tego spotkania nie zdecydował się na podyktowanie jedenastki. Manchester City, mimo wspaniałego występu w drugiej odsłonie spotkania musiał pożegnać się z FA Cup. Piłkarze Fergusona nie nacieszyli się długo awansem, gdyż już w następnej rundzie zostali wyelimnowani przez Liverpool.
12 luty 2011 roku: Manchester United – Manchester City 2:1
We wtorek wspaniałego gola w Lidze Mistrzów przeciwko Juventusowi zdobył Cristiano Ronaldo – to uderzenie u wielu kibiców musiało przywołać wspomnienie fantastycznego trafienia Wayne Rooneya z sezonu 2010/11. Genialnie tę sytuację skomentował Andrzej Twarowski, który powiedział po prostu: „Rooney! O Matko Boska! Co za bramka! Przecież to jest w ogóle niepojęte!”. Te słowa stały się niejako kultowymi dla współczesnej ery Premier League – tak samo, jak wspomniane trafienie. Gol Rooneya został wybrany najpiękniejszym w 20-letniej historii angielskiej elity i przyznajmy to szczerze: ciężko będzie je przebić. Sam Anglik stwierdził ostatnio, że jego bramka była o wiele większej urody niż uderzenie Portugalczyka – ocenę pozostawimy naszym czytelnikom, gdyż naprawdę ciężko wydać jednomyślny wyrok w tej kwestii.
6 kwietnia 1996 roku: Manchester City – Manchester United 2:3
Na koniec warto cofnąć się do nieco zamierzchłych czasów – o tym, jak wiele zmieniło się od tego czasu, niech najlepiej świadczą vicemistrzostwo Newcastle oraz 4. miejsce Aston Villi. Bniezwardzo ważnym dla losów tej kampanii ligowej był jednak pojedynek derbów Manchesteru, który odbywał się, tym razem, o zupełnie dwa odmienne cele. Gospodarze musieli ratować się przed spadkiem ligowym i doskonale wiedzieli, że jakakolwiek zdobycz punktowa może uratować ich miejsce w angielskiej elicie, natomiast goście niezwykle aktywnie walczyli o tytuł ze wspomnianymi wcześniej Srokami . Mecz genialnie zaczął się dla Czerwonych Diabłów, którzy uzyskali prowadzeniu już w 7. minucie za sprawą trafienia Erica Cantony. W 39. minucie stan spotkania wyrównał Mikhail Kavelashvili, ale już chwilę później było 2:1 po bramce Andy’ego Cole’a. W drugiej części meczu musieliśmy czekać na emocje aż do 71. minuty, kiedy to zmiennik Uwe Rosler wyrównał stan meczu. Radość gospodarzy nie trwała jednak długo, bo niecałe siedem minut później fantastycznym strzałem popisał się Ryan Giggs. Newcastle zaliczyło fatalną końcówkę sezonu, co United skrzętnie wykorzystało i mogło cieszyć się z triumfu w rozgrywkach. Radość była jeszcze bardziej spotęgowana faktem, że z ligi spadł Manchester City, który rozpoczął najczarniejszą serię w swojej historii i dwa lata później wylądował w League One (trzeci poziom rozgrywkowy)