Wczoraj odbyło się spotkanie półfinału Pucharu Polski pomiędzy Górnikiem Zabrze, a Legią Warszawa. Mecz zapowiadano na niezwykle interesujący, o czym świadczyło wykupienie wszystkich miejsc na stadionie. Czy było warto wybrać się na Śląsk? Oczywiście, że tak!
Pod samą Areną Zabrze było raczej spokojnie – myślę, że nie bez znaczenia w tym wypadku był fakt, że pojawiłem się tam o godzinie 15:45. Główną aktywność wykazywały zmasowane oddziały policji, które akurat miały jakieś manewry albo przegrupowanie przed główną akcją wieczoru. Atmosfera raczej sielankowa – przed obiektem stał DJ, który rytmami mechanicznej muzyki starał się zachęcić zebranych sympatyków do poczucia rytmu zabawy. Okazję do reklamy chciała wykorzystać także Akademia Górnika, która krótką gierką na pseudo boisku o wymiarach 5×5 starała się propagować futbol wśród najmłodszych
Na stadion udało mi się dotrzeć dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania. Od razu zrobił na mnie kolosalne wrażenie – Arena Zabrze przypomina trochę pierwszy z ery nowoczesnych stadionów Ekstraklasy, a więc ten w Kielcach. Na przebudowę czeka jeszcze trybuna prasowa, ale z tego, co udało mi się dowiedzieć, wszystkie prace mają zostać zakończone wraz z końcem kwietnia Jak nietrudno się domyślić koło 16:00 trybuny były puste, natomiast po murawie kręcili się trenerzy, sędziowie czy zawodnicy. Dosyć pogodnie wyglądała twarz Romeo Jozaka, zupełnie nie widać było po nim ostatnich słabych wyników Legii. O wiele poważniejsze miny mieli same piłkarze, którzy doskonale wiedzieli, o co toczy się dzisiaj gra. Moje serce została złamane przez widok smutnego Eduardo – były reprezentant Chorwacji chyba nie do końca wiedział, co ma tego dnia robić na boisku. W Górniku natomiast wszystko wyglądało raczej pozytywnie, nikt nie rzucał się specjalnie w oczy, piłkarze po prostu wyszli, pogadali chwilę i zniknęli. Na płycie pokazali się także sędziowie dzisiejszego spotkania – z ich oczu biła nie do opisania wręcz radość, że będą mogli dzisiaj posługiwać się VAR’em.
Około 17:00 rozpoczęto proces zraszania murawy przed rozpoczęciem tego pojedynku – trzeba oddać Górnikowi, że zrobiono naprawdę absolutnie genialną robotę. Trawa wyglądała po prostu idealnie i śmiało mogła aspirować do miana poziomu europejskiego.Na arenie zaczęli pojawiać się pierwsi kibice – piętnaście minut później na stadionie zrobiła się już tak dorodna frekwencja, że śmiało można było odśpiewać słynną piosenkę na temat Legii, o bynajmniej pozytywnym wydźwięku. Przed pierwszym gwizdkiem taki rytuał odbył się kilkukrotnie i nie pozostał bez odpowiedzi kibiców przyjezdnych. Koniec końców przed samym spotkaniem było raczej spokojnie, ale w powietrzu było czuć atmosferę piłkarskiego święta. Z każdą minutą tłum na obiekcie powoli gęstniał i w napięciu czekałem, aż ponad 22 tysiące kibiców zrobi atmosferę godną meczu 1/2 finału Pucharu Polski. Zabawa rozpoczęła się dziesięć minut przed 18:00, kiedy spiker rozpoczął czytanie składu gospodarzy – kibice Górnika każde nazwisko kwitowali gromkim i wręcz oszałamiającym okrzykiem. Komentatorzy radiowi, którzy siedzieli z tylu, trochę obawiali się swojej słyszalności w trakcie dzisiejszego meczu – ponoć już na Sandecji pojawiły się z tym pierwsze problemy, więc nietrudno się domyślić, jaką robotę może wykonać wypełniony po brzegi stadion.
Spotkanie zaczęło się odkąd dosyć wyrównanych ataków, natomiast w 4. minucie stało się coś, czego się nie spodziewałem – pierwszy problem ze zdrowiem miał Eduardo. A zaskoczyło mnie to z tego powodu, że myślałem, że wytrzyma trochę dłużej. Natomiast lepsza akcja zdarzyła się chwilę później. Wślizgiem został zaatakowany Cierzniak i cała ławka rezerwowych DOSŁOWNIE CAŁA eksplodowała. Wyglądało to mniej więcej jak rozwścieczony tłum kibiców, który chce wkroczyć na murawę i samemu wymierzyć sprawiedliwość. Sędzia Musiał wyglądał, jak lichej postury ochroniarz próbujący oddzielić bandę od potencjalnej ofiary, ale nie doszło do dalszej eskalacji przemocy. Po około piętnastu minutach zaczęła się kształtować delikatna przewaga Górnika – Legia starało się wyprowadzać kontrataki, ale więcej było w nich kombinacji niż efektu.
Ogólnie gra warszawiaków w ataku pozycyjnym wyglądała kiepsko, Cierzniak podał wszak piłkę do gracza zabrzan, ale tuż po tej akcji ruszyła niesamowicie groźna sytuacja Legii, którą powinien wykorzystać Eduardo – dobrze zainterweniował jednak Loska, cierpiąc przy tym niemiłosiernie. Pierwsza stuprocentowa okazja w meczu zbiegła się z rozpoczęciem prawdziwego dopingu na stadionie. Tematem początkowych przyśpiewek, zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami była Legia, natomiast później fani gospodarzy przerzucili się na kibicowanie swoim. Co ciekawe, to także zespół gości stworzył drugą najgroźniejszą sytuację w meczu, ale strzał Jędrzejczyka w ostatniej chwili został zablokowany. Legia ogólnie nie grała przez pierwsze pół godziny futbolu najwyższych lotów, ale starała się być konkretna i dochodziła do naprawdę klarownych sytuacji – problem w tym, że żadnej z nich nie udało się im wykorzystać. A to nie można było trafić w bramkę, a to strzał był blokowany, a to genialnie bronił Loska tak, jak przy strzale Hamalainena. Widać było natomiast poprawę w stwarzaniu sytuacji, sama gra, czy pojedyncze elementy rozegrania akcji były niechlujne, jednak jakoś tak się układało, że te okazje się pojawiały. Ogromny progres w porównaniu z Wielką Sobotą.
Górnik po przyzwoitym początku z każdą chwilę gasł, o czym najlepiej świadczy, że ich najlepszą okazją był spalony Igora Angulo z 35. minuty. Legia powinna to wykorzystać – nie, nie powinna, musiała. Idealna okazja nadarzyła się w 40 minucie, kiedy więcej miejsca miał z lewej strony Eduardo. Zagrał on do środka, lecz piłkę na trzeci metr sparował Loska. Mimo to, w ciągu tego zamieszania w polu karnym został oddany strzał w słupek, a następnie przed 600% okazją stanął Sebastian Szymański, który nie miał prawa nie trafić do siatki – piłkarz Legii zaakceptował wyzwanie i uderzył nad poprzeczką. Pierwsza połowa bezapelacyjnie dla „Wojskowych”, ale zakończyło się 0:0. Może poziom sportowy nieco odstawał od ścisłej czołówki Europy, lecz pod względem kibicowskim od piętnastej minuty nie było tutaj nawet chwili spokoju – kibice jak nie śpiewali, to bez ogródek dawali wyraz niezadowoleniu decyzjami sędziego, które z reguły były wbrew ich oczekiwaniom. Przerwa przydała się nam wszystkim, aby złapać nieco oddechu.
Druga część gry zaczęła się bardzo podobnie – pierwszy zryw należał do Górnika, ale konkrety oferowała Legia. Znowu przed doskonałą szansą stanął Szymański, ale po raz kolejny powstrzymał go Loska, któremu Górnik zawdzięczał naprawdę wiele w tym spotkaniu. Z każdą kolejną minutą legioniści przejmowali kontrolę nad tym meczem i jedynie kwestią czasu wydawało się otworzenie wyniku przez warszawiaków. Na wydarzenia boiskowe błyszkawicznie zareagował trener Brosz, który dokonał pierwszej zmiany jeszcze przed godziną gry. Na niewiele się to jednak zdało – Górnik nie istniał na boisku i Legia skrzętnie to wykorzystała. Po stracie w środku pola akcję rozpoczął Remy, który znalazł Vesovica – pomocnik natomiast postanowił nie kopiować wyczynu Szymańskiego i strzelił bramkę. Jak ważny był to gol najlepiej świadczyła radość całej ławki rezerwowych Legii – widać było, że po tym trafieniu wszyscy ludzie zrzucili ze swoich barkow ogromny ciężar. Warszawiacy dalej grali swoje, choć przeszkadzać w tym starał się nasilający się z każdą minutą doping kibiców gospodarzy. Piłkarze Górnika zdali się wziąć do serca słowa swoich fanów, gdyż po niedługim czasie oglądaliśmy bójkę z udziałem niemalej całych jedenastek obydwu drużyn – skończyło się natomiast tylko na żółtych kartkach. Ta demonstracja siły na niewiele się zdała, bo to Legia miała kolejną groźną akcję – po dośrodkowaniu Pasquato z wolnego główkował Jędrzejczyk, ale ten strzał nie mógł zagrozić Losce. Brakowało zdecydowanie skuteczności legionistów, co próbował zmienić trener Romeo Jozak posyłając do gry Jarosława Niezgody w miejsce naprawdę przyzwoitego jak na ostatnie występy Eduardo.
Dość sensacyjnie przed okazją na zmianę rezultatu stanął jednak Górnik – sędzia Stefański dopatrzył się faulu przy próbie wrzutki w pole karne i będący ostatnio w znakomitej formie Kurzawa mógł wyrównać wynik meczu. Tak też zrobił! Co to było za uderzenie! Górnik zyskał drugie życie w tym spotkaniu i w przeciągu dwóch minut ze stanu 0:1 mógł zrobić 2:1. Stuprocentową sytuację zmarnował jednak piłkarz Górnika. Ale to nie przeszkodziło zabrzanom w wyprowadzaniu kolejnych akcji. Po paru minutach ze chwilowego zamroczenia wybudziła się Legia, która po rzucie rożnym stanęła przed którąś już genialną szansę – po raz kolejny, nieskutecznie. To powinno się zemścić – świetną asystę do zawodnika Górnika mógł zanotować Remy, ale w sytuacji sam na sam świetnie interweniował Radosław Cierzniak – tylko dzięki jego postawie wciąz było 1:1. Mecz w ciągu pięciu minut zmienił się jak w kalejdoskopie. A właściwie – ciągle się zmieniał. Kiedy wydawało się, że to Legia ma chwilę przewagi, niesamowicie groźnie odpowiadał Górnik. Kiedy to zabrzanie łapali nieco wiatru w żagle, nagle zagrożenie nadchodziło ze strony ich rywali.
Temperatura na boisku wzrosła do absolutnego maksimum – jeszcze goręcej było na trybunach, gdzie ultrasi Górnika postanowili zaprezentować wszystkim zgromadzonym swe masywne torsy. Widać było, że w gościach coś pękło, gdzieś uciekła pewność siebie, coraz częściej wkradały się poważne błędy, które mogły skończyć się poważnymi zagrożeniami pod bramką. Nie stało się inaczej – genialnym rajdem ruszył lewą stroną Bartkowski, wygrał pojedynek z Jędrzejczykiem, minął na pełnej szybkości drugiego z obrońców i na pełnej szybkości dograł piłkę do Damiana Kądziora – ten w doskonałej sytuacji zdołał oddać celny strzał, ale po raz kolejny efektownie interweniował Cierzniak. Po rzucie rożnym swoją okazję miał Igor Angulo, lecz niestety widać było, że ma on kłopoty z formą. Ku mojemu zaskoczeniu sędzia podniósł tablicę z czasem doliczonym do drugiej połowy – trzy minuty. Wydawało mi się, że ta druga połowa dopiero się rozpoczęła – tempo było tak genialne, że zleciała niczym w pięć minut. Obie drużyny miały swoje szanse na wykończenie przeciwnika, brakowało natomiast skuteczności. Wynik 1:1 jest korzystniejszym dla Legii, ale po tym, co dzisiaj widziałem spodziewam się w Warszawie pojedynku na śmierć i życie. Niesamowity spektakl na miarę półfinału Pucharu Polski!
Najbardziej ucieszyło mnie to, że w Zabrzu naprawdę czuć było atmosferę wyjątkowego widowiska piłkarskiego. Całe miasto żyło tym spotkaniem i już na dwie godziny przed jego rozpoczęciem na ulicach był to dominujący temat. Można mówić, że to mobilizacja na Legię, że gdyby przyjechał ktoś inny, byłoby inaczej. Trochę jest w tym racji, ale trzeba wziąć pod uwagę, że spotkanie odbyło się we wtorek tuż po świętach, a mimo to mobilizacja wszystkich fanów była więc wzorowa. Bardzo powinno nas to wszystkich cieszyć – może nie było to perfekcyjne spotkanie i czuć było w nim powiem specyfiki polskiej piłki nożnej, natomiast należy docenić, przede wszystkim, fenomenalną atmosferę kibicowania, która skojarzyła mi się z Bundesligą, a także drugą połowę w wykonaniu graczy obydwu ekip toczoną absolutnie o pełną pulę. Mimo paru niedociągnięć to coś naprawdę wspaniałego wybrać się na taki mecz i żałować, że tak szybko się skończył – z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że była to całkiem godna zapowiedź dzisiejszych starć w Lidze Mistrzów. Mam nadzieję, że rewanż w Warszawie będzie tylko lepszy!
Karol Czyżewski