Jacek Hafka, infosport.pl: Jak pana samopoczucie przed niedzielnym, najważniejszym meczem sezonu?
Jacek Ziółkowski, menedżer Motoru Lublin: – Normalnie, jak przed meczem. Katar mam lekki, ale to nie jest związane z żużlem (uśmiech).
Nie będę pytał, czy 12 punktów straty do Stali Gorzów to jest dużo czy mało, zapytam o konkret, też medyczny: co ze zdrowiem Mikkela Michelsena?
– To musi pan do niego dzwonić, ja mogę tylko powiedzieć co z moim zdrowiem.
To może inaczej: pojedzie w niedzielę na 100 proc. swoich możliwości?
– Myślę, że wszyscy chłopcy pojadą.
A jak się panu współpracuje z Maksymem Drabikiem? Ostatnio jest o nim głośno, niestety niekoniecznie z powodów czysto sportowych.
– Jeśli o mnie chodzi, to nie mam jakichś problemów z Maksiem.
A czy ten szum medialny wokół wpływa na jego postawę na torze?
– Trudno powiedzieć, bo jego kłopoty na torze rozpoczęły się jeszcze wcześniej niż zaczęły pojawiać się te wszystkie publikacje w mediach. Maksiu potrafi się odizolować i skupić na zawodach. Mocno wierzę w to, że tak jak pięknie przywitał się z Lublinem, tak godnie się z nim pożegna, jeśli to prawda, że odchodzi. A jeździć naprawdę potrafi.
Po pierwszym finale w Gorzowie w Magazynie PGE Ekstraligi bodaj Jacek Gajewski stwierdził, że coś się w pana drużynie zacięło – chemia uleciała, jeden zawodnik drugiemu zajeżdża…
– To tak się fajnie o tej chemii mówi. Ale gdyby Mikkel był zdrowy i zrobił nie 14 punktów, tak jak w rundzie zasadniczej w Gorzowie, a powiedzmy 10 i byśmy zdobyli 44, albo 45 punktów, to wtedy by się okazało, że „chemia” jest. Taki jest żużel.
No tak, różne rzeczy potrafią się dziać.
– Na przykład: Henryk Gluecklich na swoim torze wygrywa cztery pierwsze wyścigi w finale IMP, a w swoim piątym – będąc na prowadzeniu – pęka mu łańcuch i potem już nigdy więcej złotego medalu mistrzostw Polski nie zdobywa. To jest żużel.
Marek Cieślak z kolei we wspomnianym Magazynie powiedział, że w walce ze Stalą brakuje u was determinacji, bo dwóch kluczowych zawodników Motoru po sezonie odchodzi. Co pan na to?
– No nie. Chłopcy są bardzo zdeterminowani, by pojechać jak najlepiej i żeby złoty medal DMP pierwszy raz w historii trafił do Lublina. W żużlu decydują niuanse, wchodzi w grę to, jaka będzie pogoda, jaka temperatura, czy tor będzie mocno namoczony (na razie pada co chwilę) – to wszystko składa się na wynik. 12 punktów to jest bardzo dużo do odrobienia, ale z drugiej strony: czy zdobycie 51 punktów na swoim torze jest rzeczą nierealną?
Fakt. To zresztą Lublin pokazywał już w trakcie rundy zasadniczej. Ale nie da się ukryć, że Motor już w półfinale z Apatorem miał problemy, co jak wiemy było także związane z nieszczęsną próbą toru w wykonaniu Michelsena. Poza tym kibice przecierali oczy ze zdumienia widząc, jak źle na Motoarenie radził sobie Mateusz Cierniak – dwa dni później w rewanżu ten sam zawodnik był bohaterem Lublina. Jak to wytłumaczyć?
– Zawodnik, nie mówię teraz o Mateuszu, a ogólnie, otóż zawodnik w pierwszym swoim biegu pójdzie nie tak z ustawieniami, co ma cholerne przełożenie na wynik. Nie pójdzie mu i przed drugim startem zmieni ustawienia, ale pójdzie w złą stronę i jest jeszcze gorzej. Z kolei przy trzecim starcie, a to jest z reguły 8-9 bieg meczu, warunki na torze już się zmieniły. Tak to jest. A wracając do Mateusza Cierniaka…
Tak?
– Minęło 48 godzin i wszyscy mnie pytają: „coście zrobili z Mateuszem”? No nic nie zrobiliśmy. Na swoim torze wiedział doskonale, jak ustawić sprzęt i zrobił prawie komplet. Taki jest żużel. Kiedyś rozmawiałem z Martinem Vaculikiem i on mówi, że problemem nie jest sam przegrany bieg. „Wygram wyścig pół prostej z przodu i nie zmienię nic, a trzy biegi później przyjeżdżam 44.”. Dlaczego tak? Bo tor się zmienił i już trzeba było zrobić innego. Sęk w tym, że trzeba wiedzieć co.
To wynika z doświadczenia, obserwacji?
– Tak, tak. Zawodnikom, którzy dłużej jeżdżą jest łatwiej, bo wielokrotnie w różnych warunkach startowali. Niewątpliwie trzeba też mieć odrobinę szczęścia. Odrobinę, bo jednak przede wszystkim decydują umiejętności i wiedza.
Skoro zahaczyliśmy o półfinały: te odbyły się w ekspresowym tempie i w dodatku w napiętym do granic terminarzu. Teraz na drugi mecz finałowy trzeba czekać aż dwa tygodnie – widzi pan tu jakiś sens?
– Grand Prix było w ubiegłym tygodniu, więc może to wynikało z tego? Poza tym, może to dobrze, że przed tym ostatnim, decydującym meczem drużyny dostają chwilkę, żeby odsapnąć i żeby to clou programu było czymś wyjątkowym.
Przerwa była dla Lublina szczególnie ważna w kontekście kontuzji Michelsena.
– No tak. W Toruniu miał upadek, następnego dnia musiał jechać w zawodach SEC, bo gdyby tego nie zrobił, to nie mógłby jechać z Apatorem w rewanżu. Później były zawody w Vojens, a więc on cały czas był w rytmie startowym. A teraz rzeczywiście chwilkę odsapnął, choć przed finałem ligi ma jeszcze zawody SEC w Pardubicach.
Czy leżąca na lubelskim torze plandeka to duży problem dla Motoru?
– Plandeka jest w porządku, gorzej, że ciągle pada i to jest problem. Jeżeli zdejmiemy plandekę i spadnie deszcz, a nie mamy lata i temperatury w nocy są w granicach 5-7 stopni, to tor wysychać nie będzie. Musimy czekać aż te deszcze miną.
A co z treningami przed finałem?
– Zależą od pogody. Do tego trudno jest ustawić treningi, skoro w piątek Michelsen i Dominik Kubera jadą w Pardubicach. Ja dostawałem takie podpowiedzi, że powinniśmy zrobić zgrupowanie, bo kiedyś się robiło. No tak, robiło się, bo na 10 zawodników 9 było miejscowych. To były inne czasy, inny świat i nie da się przełożyć tego, co było kiedyś na dziś, bo zawodnicy mają mnóstwo innych imprez. Wie pan, kiedyś to ludzie chodzili w pochodach pierwszomajowych (uśmiech).
🏆 #LUBGOR – wielki finał #PGEEkstraliga @motorlublinpgee 🆚 MOJE BERMUDY @StalGorzow1947 🔥🥊
Komu kibicujecie? 👊 pic.twitter.com/M0TNOoDC8T
— PGE Ekstraliga (@EkstraligaTV) September 20, 2022
Pamiętam ubiegłoroczny finał ligi na torze w Lublinie, także determinowany przez warunki pogodowe. To był najlepszy mecz, jaki widziałem od lat, choć dla Motoru niezbyt szczęśliwy, bo remis to było zdecydowanie za mało na rewanż we Wrocławiu.
– Tak, mecz był piękny, ale pogoda nieco szyki nam pomieszała, bo chcieliśmy przygotować coś innego. Wtedy bodaj od 4. do 13. wyścigu tor ani razu nie był równany i dopiero w ostatnich dwóch biegach wygraliśmy 4:2 i 5:1, ale cóż. Niejedno w życiu widziałem…
Dziś lublinianie są w zupełnie innym położeniu, ale oczekiwania, co do pierwszego tytułu DMP w historii klubu i miasta są, tak jak wtedy, identycznie duże?
– Fajnie byłoby zakończyć ten udany sezon zwycięstwem w lidze. Motor zdobył w tym roku złoty medal w mistrzostwach par seniorów, potem złoto w parach juniorów, następnie złoto w DMPJ, więc fajnie byłoby spiąć to jeszcze taką klamrą.
Rozmawiał: Jacek Hafka