Jacek Hafka, infosport.pl: Nie wiem czy pan mi przytaknie, ale niewątpliwie żyjemy w ciekawych czasach, także jeśli chodzi o żużel – przynajmniej ten na najwyższym poziomie. Do Ekstraligi popłynie za moment strumień pieniędzy z nowej umowy telewizyjnej, cykl Grand Prix zmienił promotora. Wychodzi więc na to, że żużel czeka świetlana przyszłość – co Pan o tym sądzi?
Jacek Frątczak, ekspert żużlowy: – Pod jednym warunkiem: o ile będzie napływ młodych zawodników. To zresztą warunek sine qua non każdego rozwoju. Można mieć środki, ale trzeba wiedzieć, w co inwestować. Jeżeli nie będzie podaży zawodników, to te świetne, finansowe – co tu dużo mówić bezprecedensowe – projekty nie odniosą żadnego spektakularnego sukcesu. Potrzeba zmian pokoleniowych. Problem tkwi w tym, aby pieniądze inwestowane w żużel miały wpływ na rozwój dyscypliny, a ten rozumiemy w kategoriach nowych licencji żużlowych, ich ilości, zawodników bawiących się w ten sport, czyli w szeroko pojęte szkolenie.
O szkoleniu chciałbym pomówić też nieco później. Przejdźmy do tematu zawodnika, który został właśnie nowym mistrzem świata. Co ma Artiom Łaguta, czego nie mają inni, w czym tkwi sekret jego sukcesu?
– Nie każdy zostaje mistrzem, mimo że wielu próbuje. Żeby odnieść w żużlu sukces, to po pierwsze trzeba mieć potencjał intelektualny. Nigdy mistrzem świata nie zostaje ktoś, kto ma problem z myśleniem, z koncentracją, co wcale nie oznacza, że żużlowcy muszą być nie wiadomo jak oczytani. Trzeba mieć taką naturalna inteligencję. Artiom Łaguta to jest człowiek stworzony do motorsportu. Widziałem kiedyś na żywo, co prezentuje na motocrossie – to robi wrażenie! Jest świetnie zbudowany motorycznie. U niego też włącza się genetyka, bo nie jest ani za duży, ani zbyt krępy, jest proporcjonalnie zbudowany, ale do tego potrzebna jest też praca, bo można się w tym wszystkim zaniedbać. Artiom Łaguta to jest stylista. To facet, który jak mało kto potrafi jeździć liniowo po torze to znaczy: nie zmienia wtedy kiedy nie trzeba linii jazdy, nie walczy z motocyklem, bardzo długo jedzie prostym motocyklem, co jest niezwykle ważne. Na to kiedyś zwracał nam wszystkim uwagę Tony Rickardsson: motocykl będzie jechał najszybciej wtedy, kiedy jedzie długo prosto.
Dzisiaj kilku ma tę sztukę wyjątkowo dobrze opanowaną.
– No tak. Tych, którzy tak głęboko potrafią wejść w łuki i tak szybko się wykontrować jest trzech – to właśnie Łąguta, Leon Madsen i Bartek Zmarzlik. A wracając do mistrzowskich cech Łaguty: na pewno jest nią też skromność i zbudowanie wokół siebie zaplecza rodzinnego, które jest niezbędne do osiągnięcia spokoju, co w żużlu jako sporcie z gigantycznym ładunkiem emocjonalnym jest szczególnie ważne. Dobrze jest mieć w domu wartość dodaną, a nie obciążenie. Kolejna sprawa…
…to sprzęt, według wielu obserwatorów – kluczowa kwestia.
– Tak, choć trzeba przyznać, że dostęp do dobrego mają tak naprawdę wszyscy. Problem polega na tym, żeby umieć go dopasować pod własne parametry jeździeckie i, co najważniejsze, czuć zmiany, które należy dokonać. Mimo tego, że rozmawiamy o mistrzu świata, to jednak podczas 2. rundy SGP w Toruniu Artiom popełnił (sam o tym mówił) mnóstwo błędów, podjął niepotrzebne ryzyko związane z wymianą motocykli. Żużel w tym zakresie jest bardzo trudnym sportem, nieoczywistym. Ostatnią cechą Łaguty jako IMŚ jest to, że będąc człowiekiem poukładanym, dobrym, warto mieć wokół siebie właściwych ludzi z właściwym doświadczeniem, którzy też są wartością dodaną. Mistrzem świata nie zostaje się przez przypadek. W tym wszystkim, na końcu trzeba odrobiny szczęścia – ono może przeważyć szalę, ale tak naprawdę ważne jest to, na co posiada się wpływ.
Myśli pan, że Bartosz Zmarzlik już jest owładnięty chęcią odbicia żużlowego tronu?
– Z całą pewnością tak. Miałem okazję Bartka poznać i to żadna tajemnica. Wiem, jaki to jest zawzięty i pracowity zawodnik, który w naturalny sposób żyje żużlem, to nie jest wykreowane. W ich przypadku, w tej rywalizacji z Artiomem Łagutą nie ma negatywnych pokładów emocji. To nie jest tak, że mówi (to są cytaty): „Ku…wa, temu chu…owi zabiorę ten tytuł, odbiorę. Wozi mnie, ku…wa po płotach szmaciarz pierd…ony”.
Tomasz Gollob bywało, że też nie przebierał w słowach, kiedy przychodziło mu walczyć na żyletki z Rickardssonem, Crumpem, Pedersenem itd.
– Tak, tak. A wracając do Bartka to on na pewno nie będzie pałał chęcią zemsty na Artiomie. U niego są wyłącznie sportowe pobudki pod tytułem: „Chciałbym trzeci raz zostać IMŚ, zrobię wszystko, mam ambicje” i tak dalej. Ale to jest pozytywna motywacja i dlatego też trzeba Bartka szanować.
A jak pan oceni ambitne plany Discovery, by walka o tytuł IMŚ zawitała tam, gdzie jakoś się nie przyjęła (Australia) albo tam, gdzie długo jej nie było (USA) albo nawet tam, gdzie nigdy dotąd się nie odbyła (np. Bliski Wschód, Ameryka Płd.)?
– Plany są super, ale jak to się u nas mówi: „po owocach ich poznacie”. Ale też, po drugie, „papier wszystko przyjmie”. Na dzisiaj, powiedzmy sobie szczerze, nie spodziewałbym się żadnych rewolucji, o czym zresztą również mówią promotorzy. Natomiast same kierunki są ciekawe, z jakiegoś powodu ludzie z FIM przekonali się do zmiany organizatora cyklu i nowe kierunki rozwoju były tu głównymi argumentami. Zasięgi żużla trzeba bez dwóch zdań zwiększać. Szukanie nowych rynków jest niezbędne dla rozwoju dyscypliny, bo co tu dużo mówić, patrząc w stronę Europy zachodniej to paliwo się kończy.
A myśli pan, że sukces Artioma Łaguty będzie zauważony w Rosji? Że coś zmieni w postrzeganiu żużla? Tam jest duży potencjał, są młodzi zawodnicy, liga…
– Nie. To jest za duży kraj. Niech pan zwróci uwagę – myślę, że jest jedna ważna zależność związana z żużlem nawet na rynku krajowym: jak bardzo popularny jest speedway w dużych ośrodkach, aglomeracjach?
No tak, przeważnie (może poza Wrocławiem) tam, gdzie jest piłka nożna na wysokim poziomie, tam topowego żużla nie ma. Zresztą podobnie jest w Anglii.
– Otóż to. A przenieśmy to szerzej na mapę Europy: Rosja to, powtórzę, za duży kraj. Nie ma zawodów ligowych w Moskwie, nie ma w Petersburgu, są za to np. w dalekim Bałakowie. Z przykrością mogę powiedzieć, że to nie chwyci, co zresztą widać po decyzjach Artioma, Emila Sajfutdinowa o nie pojechaniu w Speedway of Nations. Sukces Łaguty niestety nie wpłynie na tamtejszy rozwój żużla, a szkoda, bo mają wielu ciekawych zawodników. No i jest tam trochę daleko: przejazdy, przeloty to skomplikowana logistyka. Kiedyś Falubaz uczestniczył w pewnym projekcie w Bałakowie, ale to była incydentalna sprawa. Dużo egzotyki, nawet dobra rzecz marketingowo, ale jednak specjalnie wielkich korzyści to nie przyniosło.
Jestem podobnego zdania odnośnie żużla w Rosji i również żałuję, bo tam kilku młodych gości ma papiery na jazdę: Karion, Lachbaum, Sajdullin.
– Ich w szczególny sposób wyróżnia odwaga, prawda? Trochę się dziwię temu, jak eksploatowany, a właściwie jak nie był Mark Karion w Lublinie. Były okazje, żeby go puszczać regularnie w pojedynczych biegach… I to jest dowód na to, czy w tym mieście faktycznie inwestuje się w żużel czy odcina kupony. Mi kiedyś też pewną rzecz zarzucano.
To znaczy?
– Że wygoniłem wychowanków z Torunia. Jeden z nich, Adrian Miedziński, musiał odejść i teraz też musi, o co zresztą ma pretensje do działaczy, że rzekomo go oszukali. Już wtedy mu mówiłem: „Adrian, ty się ku…wa nie nadajesz do jazdy w Toruniu”. I już nie chodziło o parametry sportowe, tylko o mentalne, bo za duża presja i tak dalej. „20 lat jeździsz w swojej strefie komfortu”. Drugi temat to był Paweł Przedpełski, który po czasach juniorskich był w bardzo słabym okresie, pogubiony sprzętowo, z zakazem wstępu do Ryszarda Kowalskiego. I w którymś momencie trzeba było zapytać: „Paweł, co robimy?”. A on, że chce dalej być w Toruniu, tylko „daj mi jeździć”. Mówię: „dobrze, ale nie może być tak, że jedziesz próbę toru, później wyjeżdżasz do pierwszego biegu i przyjeżdżasz czwarty, my jesteśmy na poziomie 6. wyścigu, a ja później drapię się po głowie”. „No właśnie chciałbym jeździć, kocham Toruń, ale pod warunkiem, że dasz mi gwarancje trzech biegów w meczu”. „No to chyba się nie dogadamy” – mówię. Tak było, są świadkowie. I zarzucano mi, że pozbyłem się toruńskich wychowanków. A ja pytam: ilu dzisiaj jest wychowanków w Lublinie?
Słownie: zero.
– A w Częstochowie? To samo, nie ma (jest jeden – Mateusz Świdnicki – przyp. red.). I powiem panu szczerze, że to jest nieakceptowalne. Że o jednych można mówić w samych superlatywach, mimo tego że od reszty niczym się nie różnią. Kto to w ogóle jest wychowanek dzisiaj? Co to jest za różnica, że ja dobrze realizuję swoją robotę w, dajmy na to, Lesznie, choć urodziłem się w Zielonej Górze. Dzisiaj Dominik Kubera jest gwiazdą Motoru Lublin, a już dla nikogo nie ma znaczenia to, że wychował się w Unii Leszno.
Podobnie zresztą przez lata było we Wrocławiu, gdzie też bardzo często korzystali z ludzi z zewnątrz, ale teraz po 15 latach przerwy Sparta wreszcie zdobyła Drużynowe Mistrzostwo Polski, które właściwie nie jest zaskoczeniem dla nikogo. Z takim składem, z taką trójką liderów.
– I z takim budżetem. Ale i tu jest paradoks, którego wcześniej nie było: trener mistrzów Polski Dariusz Śledź nie znalazł uznania w oczach ekspertów i nie zmieścił się w TOP 5 najlepszych trenerów w tym kraju! To jest kompletnie bez sensu i szkodzi wizerunkowi marketingowemu ligi.
Dziwne, faktycznie. Taki szkoleniowiec powinien zgarnąć nagrodę niejako z urzędu.
– Jest taka stara zasada: „po pierwsze nie szkodzić”. Jeżeli mam ekipę, jaką mam i osiągam z nią sukces, a moja strategia na prowadzenie zespołu jest taka, że wchodzę w zespół incydentalnie i w określonych momentach i robię to na tyle skutecznie, że zdobywam DMP to ja jestem mistrzem w swojej dziedzinie. Nie ma znaczenia, jaki ja mam warsztat – odniosłem sukces? Odniosłem. I taka jest prawda. Może trafiło się ślepej kurze ziarno, nie wiem, ale jednak się trafiło.
Rozmawiał: Jacek Hafka
Na drugą część rozmowy z Jackiem Frątczakiem zapraszamy jutro.