Nie pierwszy raz przekonujemy się, że sława, pieniądze, a nawet ogromna ilość sukcesów zawodowych nie są gwarancją życiowego szczęścia. Nie znajdziemy na to lepszego dowodu niż Andres Iniesta. – Zwycięski gol w finale Mistrzostw Świata uratował mnie przed depresją – stwierdza wprost legendarny Hiszpan w szczerym wywiadzie dla Sport Bild Sontag.
– Niestety, musiałem zmierzyć się wówczas z kilkoma nieszczęściami z rzędu, mimo że wtedy naprawdę odnosiłem sukcesy. – wspomina Iniesta. – Ale wtedy mój przyjaciel Dani Jarque zmarł, w sierpniu 2009 r.. To naprawdę wprawiło mnie w tak kruchą sytuację psychiczną, że potrzebowałem profesjonalnej pomocy.
W istocie, problemy natury psychologicznej dopadły piłkarza bodaj w najlepszym momencie jego kariery. W 2009 i 2010 roku Iniesta jest na piłkarskim piedestale. W sezonie 2008/09 Barcelona parę tygodni po zwycięstwie 6-2 na Santiago Bernabeu triumfuje w Lidze Mistrzów, ogrywając w Rzymie Manchester United. Cały świat bije pokłony przed artystami z Camp Nou – sam Iniesta, uważany za najbardziej eleganckiego spośród katalońskich wirtuozów, jest jednym z głównych autorów triumfu, w końcu to on w półfinale na Stamford Brigde zdobył ikoniczną już bramkę na 1-1. Po Puchar Champions League sięga już jako Mistrz Europy, mistrzostwo Starego Kontynentu La Roja wywalczyła bowiem rok wcześniej, przywożąc do ojczyzny pierwsze dla Hiszpanii trofeum od 1960 roku. W tamtym momencie żadna inna potężna piłkarska nacja nie musiała tak długo czekać na triumf reprezentacji narodowej na wielkim turnieju – autorzy sukcesu z miejsca zapewnili więc sobie szczególne miejsce w historii piłki nożnej.
Kolejne miesiące po wygranej w Lidze Mistrzów przynoszą następne sukcesy, na czele z triumfem w Klubowych Mistrzostwach Świata. Dzięki temu na koszulki Blaugrany trafia złota tarcza, będąca potwierdzeniem tego, co dla wszystkich trzeźwo myślących fanów jest już jasne: Barca to najlepszy w tym czasie klub na planecie. Iniesta jest jednym z symboli wielkiej drużyny, a jego popularność nie zna granic. Skromny pomocnik, być może właśnie ze względu na swoje usposobienie, zyskuje gigantyczną popularność w Azji, przede wszystkim w Chinach i Japonii. W tamtym czasie to właśnie on, a nie Messi, Henry czy Eto’o, jest ulubionym piłkarzem setek milionów kibiców z Dalekiego Wschodu.
Z pozoru miał więc wszystko: gigantyczną sławę, szacunek milionów ludzi na całym świecie, pieniądze i sukcesy. Na pytanie, czy taka osoba może wpaść w depresję, wiele osób popuka się w czoło. A jednak…
– To był z pewnością najtrudniejszy etap w moim życiu… – mówi Iniesta.
– Bardzo dobrze było mieć wsparcie Anny, mojej ówczesnej dziewczyny i obecnej żony, i oczywiście rodziców – stwierdza piłkarz w rozmowie z niemieckim dziennikiem dodając, że gol w finale Mundialu przeciwko Holandii był początkiem wychodzenia przez niego z życiowego kryzysu. – Na szczęście ta faza należy już do przeszłości. Faza, która uczyniła mnie silniejszym i lepszym. – kończy 36-latek.
To nie pierwsze słowa zawodnika występującego dziś w japońskim Vissel Kobe, w których przyznaje się on do walki z depresją. – Czujesz, że to nie ty, że nie lubisz niczego, że ludzie wokół ciebie są tylko ludźmi – opowiadał niedawno pomocnik na antenie telewizji Antena 3. – Nie masz uczuć ani pasji. W środku czujesz się pusty i zdajesz sobie sprawę, że nie możesz tego dłużej znieść.
Andres Iniesta nie jest jedynym znanym piłkarzem, który w okresie pandemii opowiedział o zmaganiach z depresją. Prasę na Wyspach Brytyjskich kilka dni temu obiegły słowa Craiga Bellamy’ego, byłego piłkarza między innymi Newcastle United i Manchesteru City, uważanego do dziś za jeden z największych talentów walijskiego futbolu w XXI wieku.
– Jestem depresją. Nie mogę się od tego uwolnić. Leczę się farmakologicznie od trzech lat i dopiero pierwszy raz o tym mówię – przyznał były już zawodnik. – Kontuzje mi nie pomogły i były one bardzo trudne do pokonania. Czułem się torturowany. Nie tego spodziewałem się od mojej kariery piłkarskiej. Moja depresja była grosza, zdecydowanie grosza wtedy, w trakcie mojej kariery. Wówczas kiedy wracałem do domu, nie odzywałem się do nikogo przez trzy dni. Miałem żonę i dzieci, a dosłownie nie rozmawiałem z nimi. Zamykałem się w pokoju i w samotności szedłem spać. To był mój jedyny sposób, aby poradzić sobie z depresją – dodał Bellamy…
MM