19 minut w sześciu meczach – to dorobek Jakuba Koseckiego w 2020 roku w koszulce Adana Demirsporu. Polak w tureckim drugoligowcu przesiaduje na ławce, bo kiedy grał, dawał drużynie bardzo niewiele.
Najdelikatniej rzecz ujmując: wynik 29-latka na zapleczu Super Lig w tym sezonie to okrągłe zero goli i jedna asysta. Jak na skrzydłowego nie są to statystyki wbijające w fotel. Szczególnie, że klub Koseckiego należy do ligowej czołówki i dysponuje zdecydowanie najlepszą ofensywą w rozgrywkach: czwarty w tabeli Adana Demirspor ma w dorobku 43 gole, o 10 więcej od lidera.
To niezbyt dobra informacja dla „Kosy”, który jak wiemy ma nikły udział w osiągnięciach zespołu. W obecnej sytuacji nie ma bowiem żadnych podstaw, by szkoleniowiec dokonywał przetasowań w przedniej linii. Lepiej naszemu rodakowi wiodło się w pierwszym sezonie po przybyciu, kiedy grał nieco więcej i zdołał nawet trafić do siatki w jednym ze spotkań. Licznik goli byłego (chyba) reprezentanta Polski zatrzymał się niestety na tej jednej bramce, a ponieważ pozycja pomocnika w zespole jest jaka jest, ciężko będzie śrubować ten wynik.
Co poszło nie tak w przypadku piłkarza, który zaliczył przecież 5 występów w koszulce narodowej? Choć oczywiście trudno jakkolwiek usprawiedliwiać brak występów w drugiej lidze nad Bosforem, trudno nie zauważyć, że Polakom Turcja generalnie nie służy. Obok Koseckiego na przestrzeni ostatnich miesięcy do tego kraju trafili między innymi Bartłomiej Pawłowski, który prezentował świetną formę w Lubinie, oraz walczący o miejsce w kadrze Paweł Olkowski. Obaj trafili do grającego w najwyższej klasie rozgrywkowej Gaziantepsporu.
I niestety, nie wiedzie im się lepiej niż „Kosie” poziom niżej. Olkowski gra średnio w co trzecim meczu zespołu spod syryjskiej granicy, rozegrał 8 z 23 ligowych spotkań. 30-latek przy takiej częstotliwości występów w tureckim średniaku ma oczywiście ograniczone szanse wyjazdu na EURO 2020, biorąc pod uwagę konkurencje na prawej obronie – niemniej Pawłowski i tak może mu zazdrościć. 28-letni skrzydłowy jest w zespole klasycznym zmiennikiem – choć na boisko wybiegał w tym sezonie ligowym 15 razy, ani jednego meczu nie rozegrał w pełnym wymiarze. Co gorsza, w nowym roku pozycja Pawłowskiego wydaje się być słabsza niż dotychczas: od początku stycznia były gracz Widzewa, Malagi czy Lechii zaliczył ledwie kwadrans gry w dwóch meczach… Co tu dużo mówić – los nie oszczędza naszych rodaków na obcej ziemi.
Wracając jeszcze na chwile do Koseckiego – wydaje się, że zapaść formy u tego zawodnika zaczęła się od słynnego niedoszłego starcia z Igorsem Tarasovsem przy Łazienkowskiej, po meczu Legii z Jagiellonią. Jak pamiętamy, „Kosa” domagał się wówczas „solówki” z rosłym Łotyszem, do której ostatecznie nie doszło. Co gorsza, fakty pokazują jasno, że scysja ta odbiła się nie tylko na formie Polaka, ale też jego vis a vis. Tarasovs, wówczas podstawowy stoper zespołu bijącego się o mistrzostwo Polski, trafił niedługo później do pogrążonego w kryzysie Śląska, gdzie zresztą spotkał się z Koseckim. Potem panowie podążyli tylko z pozoru w różnych kierunkach: gracz z Konstancina wylądował na ławce drugoligowca w obcym kraju, ale jego łotewski „kolega” za chwilę może być w tym samym punkcie kariery. Zespół Tarasovsa, Kaposvar, osiadł na dnie tabeli ligi węgierskiej bez praktycznie żadnych szans na utrzymanie (mający 10 punktów na koncie klub traci 15 oczek do bezpiecznej lokaty…). Sam 31-latek balansuje tymczasem na granicy pierwszego składu madziarskiego słabeusza.
MM