Czasu mam teraz niby trochę więcej, bo rozgrywki Ligi Mistrzów i Ligi Europy oraz spotkania reprezentacji narodowych ruszają dopiero od lutego. Zaangażowany więc jestem w pracę przy naszych serwisach sportowych, „działaliśmy” podczas Gali Mistrzów Przeglądu Sportowego, niebawem także będę pomagał przy produkcji innego wydarzenia, Gali Tygodnika Piłka Nożna. Ale oczywiście sporo oglądam, notuję, a także „odtwarzam” starsze nagrania. Wielu spotkań ze względu na wyjazdy nie mogłem przecież zobaczyć na żywo. Chociażby grudniową rywalizację Salzburga z Liverpoolem.
Są zespoły, do których czuję większą lub mniejszą sympatię – to zrozumiałe – i pewnie jak każdy z nas w jakimś sensie często trzymam kciuki za słabszych. Albo doceniam sposób budowania zespołu, filozofię prowadzenia klubu i tym podobne. Austriacka drużyna wzbudziła mój szacunek już wiosną ubiegłego roku. Po pechowej wyjazdowej porażce 0:3 z Napoli w Lidze Europy w rewanżu szybko straciła gola – zresztą po celnym strzale Arkadiusza Milika – a jednak nie poddała się. Grała do końca na pełnym „gazie”, o jak najlepszy wynik, a może nawet i awans, bo przecież skończyło się 3:1. Gole zaczęły padać wtedy trochę za późno by odwrócić losy tej praktycznie przegranej rywalizacji już na San Paolo pod Wezuwiuszem. To się nazywa zawodowy futbol i właściwe podejście do sprawy. Tym powinien cechować się sport. Zdaje sobie sprawę z tego, że w wielu podobnych przypadkach drużyna tracąca szybko gola odpuściłaby sprawę. A mecz – jak to się celnie określa – zostałby „zabity”.

Czy Liverpool będzie w stanie obronić tytuł w Lidze Mistrzów?
Przyglądając się temu nagranemu pojedynkowi Salzburga z Liverpoolem i tym co działo się szczególnie w pierwszych minutach, tym impetem, stwarzanymi sytuacjami ekipa koncernu Red Bulla zdobyła jeszcze większe moje uznanie. Oczywiście, „The Reds” w końcu „złamali” mistrzów Austrii. Trudno stawiać na szali potencjał obu tych klubów, jakości zawodników, ale wygląda na to, że mimo dwóch porażek (pamiętacie tę pierwszą na Anfield, kiedy RB z 0:3 doprowadziło do remisu, a ostatecznie uległo 3:4) to zespół Jessiego Marscha napsuł obrońcom tytułu najwięcej krwi. Choć to Napoli zdobyło na ekipie Juergena Kloppa najwięcej punktów.
Patrząc na to, jak „Czerwona Maszyna” rozjeżdża dziś wszystkich na swojej drodze trudno przypuszczać, by w 1/8 finału Champions League zawodzące w tym sezonie Atletico Madryt było w stanie ją zatrzymać. Ale przecież nie tak dawno zrobiło to z Barceloną w Superpucharze Hiszpanii. Owszem, był to tylko jeden mecz. Ale z drugiej strony futbol jest pełen niespodzianek. A pędzący po mistrzostwo Anglii zespół niemieckiego menedżera musi/może (?) mieć w końcu jakiś słabszy dzień. Na razie żadnego kryzysu, mimo występu także w Klubowych Mistrzostwach Świata, ani widu ani słychu. Ale do pierwszego spotkania na Wanda Metropolitano pozostał jeszcze prawie miesiąc. Niech Salzburg będzie dla zespołu ze stolicy Hiszpanii świetnym przykładem. Piłkarzy na pewno nie ma lepszych niż „Atleti”.