Na dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej PGE Ekstraligi wiemy już coraz więcej. Na pewno na czele przed play-offami będą aktualni mistrzowie Polski, ekipa Fogo Unii Leszno. Pozycji lidera przed walką o medale już żadna drużyna im nie odbierze. Nieźle kotłuje się za to w dolnej części tabeli, w której o uniknięcie spadku walczą trzy zespoły.
Główny faworyt do opuszczenia grona ekstraligowców – Grupa Azoty Unia Tarnów – pokpiła sprawę i w Toruniu nie zyskała wyjątkowo ważnego bonusa. Zresztą Get Well, marzący jeszcze o pierwszej czwórce, także. Wynik 51:39 dla torunian i co za tym idzie status quo w dwumeczu nie zadowolił nikogo. Na Motoarenie wyjątkowo bezbarwny był Nicki Pedersen, a przecież Duńczyk dzień wcześniej wygrał w deszczowej Malilli rundę Grand Prix. W Toruniu było ciepło, sucho i twardo. Nie od wczoraj zresztą wiadomo, że nie ma prostego przełożenia wyników z walki o IMŚ na tę nazajutrz w polskiej lidze.
Jak jedzie Nicki to słabiej wypada Bjerre. Jak jedzie Bjerre, słabiej jedzie Nicki. Jak obaj jadą to słabie wypada Jamrog. Ciężko z takimi dziurami o utrzymanie… #TORTAR
— Jakub Marek (@MarekJakub) August 12, 2018
Pedersena wyręczył jego rodak Kenneth Bjerre oraz niespodziewanie Jakub Jamróg i (w jednym biegu) Peter Kildemand. Trójka tego ostatniego w 9. wyścigu jak najgorzej świadczy o żużlowcach Get Well. Nie da się bowiem odrobić 12-punktowej straty z pierwszego meczu, pozwalając u siebie na biegowy triumf „Pająka”, a i Kuba Jamróg – nie umniejszając – to także nie jest polska czołówka. Takiej gadki najpewniej by nie było, gdyby sędzia Remigiusz Substyk nie nakazał powtórki 15. gonitwy, w której jak z procy wystrzelił niepokonany dotąd Niels K. Iversen. Ukarany ostrzeżeniem za lotny start (słusznie? uważamy, że tak) toruński Duńczyk w drugim podejściu zagotował się strasznie i taki rozmiękczony dojechał na metę ostatni. Za brak bonusa torunianie nie mogą jednak winić Iversena (3,3,3,3,0). Każdy z ekipy Get Well coś przeskrobał.
Pozytywnych dla siebie informacji z Torunia tzn. brak punktów „Jaskółek” łaknęli grudziądzanie oraz zielonogórzanie, a więc bezpośredni rywale Unii Tarnów w boju o utrzymanie ligi. W GKM-ie oraz Falubazie wiedziano, że w swoich meczach zbyt wiele mogą nie ugrać. Trzeba jednak przyznać, że obie te ekipy powalczyły dzielnie – grudziądzanie (fantastyczny Artiom Łąguta) w Lesznie, a zielonogórzanie w Częstochowie. Fogo Unia to jednak najmocniejsza drużyna w lidze, której konsekwentnej pracy nie jest w stanie zakłócić chimeryczna jazda Piotra Pawlickiego, czy nieco gorszy dzień Janusza Kołodzieja. forBET Włókniarz zaś przez większą część meczu jechał czterema liderami. Dwóch z nich – Leon Madsen i Fredrik Lindgren – zdobyło po komplecie punktów. W pierwszej części spotkania niepokonana była także para Adrian Miedziński-Matej Żagar (obaj na zdjęciu). Częstochowianie są już więc 1,5 nogą w play-offach. Tym bardziej, że w kolejnych meczach pojadą ze słabszymi: Unią Tarnów na wyjeździe i MrGarden GKM-em Grudziądz u siebie.
Na koniec omówmy jeszcze zapowiadany „hit kolejki” w Gorzowie między tamtejszą Stalą a Betardem Spartą. Hit? No hit. Szlagier. Wynik 46:44 dla gospodarzy może sugerować wieeelkie emocje. A jak było? Nudno jak jasna cholera. Nie pierwszy to już raz, gdy zawody na stadionie im. Edwarda Jancarza pod względem widowiskowości są na haniebnie niskim poziomie. „Haniebnie”, bo przecież spotkały się dwie wyjątkowo silne drużyny, z żużlowymi „majstrami” w składach. Ponad 12 tys. kibiców na trybunach musiało być zawiedzionych. Na przyczepnym, miejscami dziurawym i z definicji trudnym technicznie torze mijanek było tyle, co kot napłakał. Gorzowianom natomiast serce zabiło mocniej, gdy niedoświadczony wrocławski junior Przemysław Liszka stracił panowanie nad maszyną i wywrócił Szymona Woźniaka, który niedawno wrócił do ścigania po kontuzji. Na szczęście wyszedł z tego cało, co nie zmienia faktu, że organizatorom meczu w Gorzowie za taki tor należy się bura.
#GORWRO bieg 10 Liszka ambitnie gonił ale popełnił fatalny błąd przez co źle wyglądający upadek zaliczył Woźniak ? trzymamy kciuki za zdrówko Szymona! Żółta kartka dla juniora… pic.twitter.com/tFyvgk135Z
— użużelniona (@speedway24h) August 12, 2018
Ulubieniec gorzowskiej publiczności Bartosz Zmarzlik w sobotniej rundzie Grand Prix padł ofiarą – powiedzą jego fani – spisku. Intrygi, która ma wybić mu z głowy pościg za liderem cyklu Taiem Woffindenem. Zwolennicy teorii spiskowych powiedzą mniej więcej tak: Brytyjczyk zmierza do złotego medalu, tak? Całą zabawę organizują Brytyjczycy z BSI, tak? Dodatkowo nad przygotowaniem torów w SGP czuwa Brytyjczyk Phill Morris, tak? Brytyjski rzecz jasna sędzia Craig Ackroyd w półfinale turnieju wykluczył Polaka, tak? To teraz spójrzmy na sytuację z pierwszego łuku…
…i sami stwierdźmy, czy rację mają „spiskowcy”, czy raczej szef polskich sędziów Leszek Demski, który w „Magazynie żużlowym” w nc+ powiedział: „Jako Polak i rodak Bartka chciałbym, aby wyścig powtórzono w czterech, ale decyzja arbitra była słuszna. Bartka w pewnym momencie zarzuciło. Nie miał płynności jazdy. Z kolei Lindgren przejeżdżał obok niego płynnie, nie trącił go. W mojej opinii nie była to zła decyzja sędziego. Proszę sobie zadać pytanie, czy gdyby to nie był pierwszy łuk, to kogo należałoby wykluczyć? Lindgrena czy Zmarzlika? Prawda jest taka, że całe „zamieszanie” wywołał polski zawodnik”.
Zostawiając teorie spiskowe na boku i mowę Demskiego uważamy, że w tej sytuacji powinno jechać czterech żużlowców. A Ackroyd jest wyjątkowo niekonsekwentny. W 2012 roku w Toruniu w biegu decydującym o mistrzostwie świata nie wykluczył Chrisa Holdera po ewidentnym faulu na Pedersenie na pierwszym łuku. Nie wykluczył także Duńczyka. W powtórce pojechano w pełnym składzie: