Zwolnienie Romeo Jozaka pokazało, co w Legii jest głównym problemem – brak jakiejkolwiek stałości. W zakresie koncepcji prowadzenia klubu, wizji gry, transferów.
Oczywiście wszystkie polskie kluby mają z tym kłopot. Ale to aktualnego Mistrza Polski trzeba oceniać najsurowiej, bo dysponuje on, jak na nasze warunki, bardzo dużym budżetem. Kasą, o której w Poznaniu czy w Białymstoku nawet nie mogą pomarzyć. Już nie mówiąc o innych ekstraklasowych drużynach. Możesz mieć jednak górę mamony, ale jeszcze musisz wiedzieć, jak ją wydawać. Na odpowiednich ludzi kierujących klubem, piłkarzy. Na obecne kłopoty Legii trzeba patrzeć nieco szerzej. W rodzimym futbolu cierpimy wciąż na deficyt fachowców. Wczoraj pracowałeś jako analityk finansowy w korporacji, jutro będzie robił transfery w czołowym polskim zespole. Miesiąc temu stażowałeś w mięsnym, pojutrze pokierujesz treningiem profesjonalnych zawodników. Od dłuższego czasu na ważne stanowiska zatrudnia się u nas często ludzi, którzy nie powinni w ogóle być rozpatrywani na takie miejsca.
Personalia są o tyle ważne, że to konkretne osoby są odpowiedzialne za to, jaką przyjmujemy wizję rozwoju klubu. W warszawskiej ekipie podlega ona ciągłej zmianie. Wszyscy krytycy Dariusza Mioduskiego mają teraz swoje pięć minut. Mogą mu nawrzucać, że zmienia trenerów, jak rękawiczki. Ale czy to jest jakaś nowość na Łazienkowskiej? Mioduski samodzielnie panuje w Legii od roku. A w warszawskiej ekipie w ciągu ostatnich trzech lat było pięciu szkoleniowców. Zmiany opiekunów, wizji, koncepcji obserwowaliśmy także za czasów panowania Bogusława Leśnodorskiego. Tego problemu nie da się przypiąć do konkretnego prezesa. Jest permanentny burdel organizacyjny. Także w transferach. Raz ściągamy graczy głównie z Bałkan, raz z Cypru (Sa, Dosa Junior, Pinto), raz z Brazylii (Ronan, Augusto, Gui i inni), licząc też na owocną współpracę z Fluminense. Co okno, to inna moda. Ciężko w ten sposób o zbudowanie jakichkolwiek trwałych fundamentów.
Gdyby nie to, że Legia dysponuje zdecydowanie największymi pieniędzmi w Ekstraklasie, to dawno by z niej spadła. Z tak niską skutecznością transferów, z tak marnie dobieraną kadrą zarządczą, z ciągłą zmianą koncepcji. Tylko ta kasa utrzymuje ją przy życiu, pozwala co roku walczyć o mistrzostwo kraju. Słusznie nazywa się warszawski klub polskim Bayernem, bo patrząc na aspekt finansowo-organizacyjny, jest daleko z przodu, przed resztą ligowej stawki. Ale co z tego? Czy to się przekłada na boisko? Legia z tym potencjałem musi już w marcu świętować tytuł, nawet jakby punkty dzielono na cztery. A nie doprowadzać do sytuacji, że na jej stadionie 6 razy biedniejsza od niej Jagiellonia gra sobie z gospodarzami w dziada i triumfuje 2:0.
Drużyna ze stolicy powinna mieć gigantyczną przewagę pod względem sportowym. Powinna, bo wciąż jej nie widać. Ani w tym sezonie, ani w poprzednim, gdy po ostatnim meczu z Lechią Gdańsk (0:0), zakończonym chwilę przed końcowym gwizdkiem w Białymstoku, legioniści nerwowo czekali na wieści z Podlasia. Gdyby Jaga w doliczonym czasie gry z Lechem Poznań (2:2) strzeliła gola więcej, to wówczas ona zgarnęłaby tytuł. A Legia nie byłaby w stanie już nic zrobić. To było zawstydzające, żeby tak bogaty klub z tak opłacanymi piłkarzami musiał oczekiwać na to, czy biedna jak mysz kościelna Jagiellonia zdobędzie tę jeszcze jedną bramkę, czy też nie. Ostatecznie nie zdobyła. Szampany wybuchły w Warszawie, jakby co najmniej wygrano Champions League. I tak od kilku lat.
Warszawski klub nie potrafi zdominować naszej Ekstraklasy. Od paru sezonów mamy tę samą walkę w kisielu, wyścig ślimaków. Kto mniej zawali, ten zwycięży. Oglądałem z trybun sobotni pojedynek z Zagłębiem Lubin. Ciężko się na to patrzyło. Kąpiel oczu była konieczna. Legia zamiast się rozwijać, dopasowała się do reszty ligowego towarzystwa. To przykry widok dla warszawskich kibiców. Ta permanentna nietrwałość na Łazienkowskiej zbiera owoce. Paradoksalnie, to co mogłoby stołeczną drużynę uzdrowić, to jakiś spektakularny zjazd. Coś w stylu Wisły za Maaskanta pod koniec jego pracy. Chłodne orzeźwienie. Bo jeśli „Wojskowi” i tak wygrają Ekstraklasę albo ligę i puchar (co wciąż jest możliwe), to nic się nie zmieni. Nawet mimo obecnych zapewnień, że się zmieni. I nie chodzi o zatrudnienie samego nowego szkoleniowca. Bo taki pewnie w końcu przyjdzie. Chodzi o coś więcej. O jakąś stałą wizję tego, jak ten klub ma funkcjonować. Kogo ściągać, czy i jak promować młodych, jakim grać stylem i jak tę przewagę udokumentować trwale na boisku.
W najbliższych dniach w Infosport.pl będziecie mogli przeczytać m.in. o problemie szkolenia młodzieży w polskiej piłce, w tym w Legii. Działacze z Ł3 do niedawna zarzekali się, że wreszcie tę sprawę potraktują poważnie. Po to ściągnięto Romeo Jozaka, który wcześniej pracował w kuźni talentów piłkarskich, jaką jest Dinamo Zagrzeb. Miało być polskie Dinamo (albo FC Basel, bo stamtąd też podobno wzięto specjalistę). A skończyło się tak, jak zawsze. Na kolejnej niezrealizowanej koncepcji.