Zazdrość i zawiść to cechy, które można przypisać wielu Polakom. Dlaczego tak razi mnie to w oczy i czemu bardzo często cierpią na tym sportowcy? Dlaczego jesteśmy wścibscy i czemu uderza to w ludzi, którzy na swój sukces pracowali latami?
Nie zaglądam nikomu do portfela i nie bardzo interesuje mnie prawdę mówiąc, ile zarabia – dajmy na to – Robert Lewandowski. Widzę co jakiś czas zestawienie opracowane przez portal X, który wylicza, ile fortuny ma dany piłkarz i jaka jest drabinka tych najbogatszych na świecie. Nigdy nie miałem pamięci do takich sum i niespecjalnie się do nich przywiązywałem, gdyż, po pierwsze, to najczęściej tylko wartości szacunkowe, po drugie… to i tak bardzo dużo. Co mi da to, że Lewy w poprzednim zarobił pięć milionów euro więcej niż ktoś napisał? Co daje mi to, że było to o kilka baniek mniej niż oficjalnie podliczono i tę kwotę ujawniono?
Wiem natomiast, że ile by ten Lewandowski nie zarabiał, to na każdą kwotę sobie w pełni zapracował. Czy jest to kilka milionów, kilkanaście bądź kilkadziesiąt – nieistotne. Mi za kopanie piłki nigdy nikt nie chciał płacić nawet złotówki. Jeżeli Polak jest tak wynagradzany aż tak hojnie w Niemczech, to znaczy, że jest tej kasy po prostu wart.
24-letni Hubert Hurkacz zwyciężył wczoraj po raz pierwszy w karierze w tak poważnym turnieju tenisowym, z czego cieszę się od niedzielnego wieczora. Nie siedział przy szklaneczce whiskey i nie zajadał makowca, tylko poleciał tygodni wcześniej i szykował się do tego, aby osiągnąć sukces. W ogóle on przez całe życie jest nieobecny. Nie ma go w domu na Świętach Bożego Narodzenia, nie wita ze znajomymi nowego roku, nie może swojej dziewczynie wręczyć kwiatów podczas Walentynek, ogólnie trudno mu znaleźć dziewczynę, bo przecież cały czas go nie ma. Sportowiec w wielu przypadkach zawala wszystko – nie kończy szkoły, nie uczy się obsługi Excela, nie zdaje prawa jazdy i nie kształci się w żaden sposób. Stawia wszystko na jedną kartę – będę sportowcem. Inwestuje w to cała rodzina, która oszczędności przeznacza na jego rakietę, nowe buty i komplet oddychających koszulek. Taki młody człowiek trenuje przez 15 lat, staje na głowie, idzie w swoim kierunku, a gdy odnosi pierwsze, może jedyny sukces w życiu, portale kilkadziesiąt minut po zwycięstwie tworzą w artykuł o tytule: „Tyle zarobił Hurkacz za zwycięstwo w Miami”.
Ja rozumiem, że to się klika, ja wiem, że to bardziej interesuje przeciętnego kibica niż to, co Hurkacz musiał przejść zanim doszedł tak daleko. Z mojego punktu widzenia jednak, a jestem po obu stronach – tej kibicowskiej i również tej dziennikarskiej – byłoby mi po prostu wstyd. Moje sumienie nie pozwoliłoby mi wchodzić z brudnymi butami do życia człowieka, któremu się udało. Który właśnie sięgnął po sukces, na który pracował tak długo.
Jeżeli wygrywa i zarabia to cieszę się z całego serca – nie ma na świecie sportowca, któremu zazdrościłbym zarobionej złotówki. Widzę po prostu bardzo często z bliska tych ambitnych ludzi, którzy każdego dnia całe swoje życie podporządkowują pod to, aby zaistnieć. Aby udowodnić samemu sobie coś, na co realnie patrząc nie mają zbyt wielkiej szansy. Sam jako młody chłopak wyróżniałem się w podstawówce i gimnazjum, a już w liceum byłem jednym z wielu. Ci znacznie lepsi wtedy ode mnie, wybitni w swojej dyscyplinie, nie byli w stanie zaistnieć globalnie, bo mieli za mało talentu. To jak, mam teraz zazdrościć wybitemu Hurkaczkowi, że jest jednym z najlepszych tenisistów na świecie? Mam być jednym z tych ludzi, którzy pod artykułem o krzykliwym nagłówku piszą w komentarzach, że nie jest tego wart i zaraz woda sodowa uderzy mu do głowy?
Mam nadzieję, że Hurkacz będzie miał jeszcze wiele razy okazję do tego, aby zarobić olbrzymią kasę, czyli taką, o którą w sporcie jest szalenie trudno. Jeżeli ta już nigdy nie wpłynie na jego konto, to niech mądrze zainwestuje każdą złotówkę i ułoży sobie życie, które od bardzo dawna jest jednym wielkim ryzykiem. Rywalizacją, z której tylko jeden na milion wychodzi zwycięsko.
Jakub Borowicz
Niedzielne mecze piłkarskie można obstawiać na forBET.