Kolejne odwołane mecze, zamknięte ośrodki treningowe i spotkania wpychane do kalendarza Premier League „za pięć dwunasta”. Angielski futbol, podobnie jak cała Wielka Brytania, przegrywa rywalizację z koronawirusem, a eksperci, kibice i byli piłkarze zastanawiają się, czy rywalizacja w takich warunkach jest jeszcze sprawiedliwa.
Największe wątpliwości w tym względzie wzbudziła poniedziałkowa decyzja władz Premier League. Oto bowiem w miejsce odwoływanego spotkania Aston Villi z Tottehamem – tylko w pierwszej drużynie The Villans wykryto aż 9 przypadków zakażeń – bez ceregieli wprowadzono do kalendarza zaległe starcie Kogutów z Fulham. O ile dla drużyny Jose Mourinho ta decyzja nie ma większych konsekwencji, bo do rozegrania meczu w środę i tak musiała być gotowa, o tyle Fulham zostało całkowicie zaskoczone.
Informowanie klubu o konieczności rozegrania spotkania na dwie doby przed pierwszym gwizdkiem to rzecz bez precedensu nawet w dobie pandemii. W internecie wrze, media przytaczają między innymi wypowiedź opiekuna The Cottegers Scotta Parkera, który z nieskrywanym rozczarowaniem przekonuje, że informacja o możliwości (a teraz już konieczności) rozegrania meczu z Tottenhamem nie dotarła do niego wcześniej. Kiedy menadżer Fulham zestawiał skład na sobotni mecz Pucharu Anglii z Queens Park Rangers zakładał, że kolejne spotkanie czeka jego podopiecznych dopiero za 8 dni. Gdyby znał plany władz ligi, zapewne nie jednemu graczowi dałby odpocząć. Przecież klub z Craven Cottege bije się o utrzymanie i każdy ligowy punkt jest dla niego na wagę złota…
Fixture switches…
🆚 Spurs – Wednesday 13 Jan, 20:15
🆚 Chelsea – Saturday 16 Jan, 17:30#FFC pic.twitter.com/ECALFhqKBv— Fulham Football Club (@FulhamFC) January 11, 2021
Kibice pytają zatem nie bez podstawnie, czy rozgrywki organizowane w taki sposób, w jaki to ma obecnie miejsce w Anglii, jest zgodne z zasadami fair play. Już w piątek przecież Aston Villa została de facto odgórnie wyrzucona za burtę Pucharu Anglii – trudno bowiem inaczej nazwać konieczność wystawienia przeciwko Liverpoolowi młodzieżowców (skądinąd – niezwykle dzielnych). Do tej pory kluby, które zaatakował wirus, mogły liczyć na przełożenie meczu, ale w kalendarzu brakuje już terminów na kolejne „przenosiny”. Villa, która przecież jesienią rozbiła The Reds na własnym terenie, ma prawo czuć się pokrzywdzona, choćby dlatego, że kiedy parę tygodni temu w Newcastle pojawiło się kilka zakażeń, mecz AV ze Srokami został przesunięty…
Nerwowe decyzje federacji i władz ligi pokazują, że sytuacja już wymknęła się spod kontroli. Kolejne dni przynoszą zresztą niezmiennie fatalne wieści: w poniedziałek oprócz konieczności odwołania meczu na Villa Park pojawiła się także informacja o zamknięciu przez Chelsea klubowej akademii, z powodu aż 20 wykrytych zakażeń. Wirus jest już w klubie i najbliższe dni pokażą, czy nie zahaczył o pierwszą drużynę.
Sternicy Premier League nie zamierzają jednak schodzić z obranego kursu. Ich dewiza jest prosta: dokończyć sezon za wszelką cenę. Kiedy w ostatnich tygodniach część menadżerów, na czele z wiekowym już Samem Allardyce’m z West Bromu, przekonywała o zasadności dokonania przerwy w rozgrywkach, odpowiedź władz była stanowcza: o takim scenariuszu nie ma mowy. Ligę wsparł w tej decyzji nawet premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson.
Ludzie zarządzający ligą mają bowiem świadomość, że przy i tak już wypchanym do granic możliwości kalendarzu, przerwa w rozgrywkach oznaczałaby brak możliwości dokończenia sezonu przed czerwcowymi Mistrzostwami Europy. Na to pozwolić sobie nie mogą, a przynajmniej nie chcą. Patrząc na obecną sytuację w angielskich klubach zasadne jest jednak pytanie, czy lada (ty)dzień nie zostaną postawieni w sytuacji bez wyjścia.
Poniedziałkowe mecze La Liga i Serie A można obstawiać na forBET.