Ciekawego wywiadu portalowi „Onet Sport” udzielił Jakub Kosecki, występujący dziś na zapleczu tureckiej ekstraklasy. Były reprezentant Polski pokusił się miedzy innymi o porównanie drugiej ligi tureckiej do polskiej elity, opowiedział o krewkim prezesie i wreszcie: wysłał przekaz „hejterom”.
Przypomnijmy, Kosecki od 2018 roku jest piłkarzem Adana Demirsporu. Początkowo skrzydłowy przekonywał, że nad Bosforem nie melduje się tylko dla pieniędzy, ale ma określone zadanie do wykonania: poprowadzenie drużyny do awansu do tureckiej Superlig!
Od jakiegoś czasu zawodnik jest już bardziej powściągliwy i nie ukrywa, że główną jego motywacją były pieniądze. – Obecnie jesteśmy na drugim miejscu i celem oczywiście jest awans. Z różnych powodów zagrałem tylko w pięciu meczach, ale zaliczyłem w nich trzy asysty – chwali się „Kosa”.
– Poziom jest podobny jak w Ekstraklasie – przekonuje Kosecki. – Są tutaj zawodnicy o wielkich umiejętnościach indywidualnych.
– Na pewno Legia Warszawa czy Lech Poznań są silniejsze i bez problemu by sobie tu poradziły, ale jeśli chodzi o całą ligę, poziom jest porównywalny do polskiej Ekstraklasy – dodał były gracz Legii czy Śląska Wrocław.
Dziennikarze Onetu zapytali także zawodnika o jego doświadczenia z władzami klubu. Nie jest tajemnicą, że w Turcji klubowi włodarze, podobnie jak kibice, potrafią w sposób skrajnie emocjonalny reagować na wynik końcowy.
– Bywa gorąco. Po każdym niepowodzeniu prezes okazuje swoje niezadowolenie w bardzo bezpośredni sposób. Wpada do szatni. A teraz, gdy nie może przychodzić na stadion, czeka po meczu przy autokarze. Każdy z nas jak najdłużej stoi pod prysznicem, bo ma nadzieję, że prezes może sobie w końcu pójdzie – wyznał.
Wreszcie, Kosecki odniósł się wreszcie do krytyków, którzy zarzucają mu niską ambicję sportową oraz wypominają fakt, że uznawany niegdyś za wielki talent gracz dziś nie radzi sobie w drugiej lidze tureckiej. Kosecki przekonuje jednak, że takie głosy nie robią na nim wrażenia. – Wiem, że komuś może się to wydawać niemożliwe, ale ja mam to po prostu – sorry, że tak to ujmę – głęboko w d***e. Spływa to po mnie – dodał.
Nie zmienia to faktu, że kariera pomocnika w istocie nie potoczyła się zgodnie z oczekiwaniami kibiców i jego samego. Jeszcze w 2013 roku „Kosa” był czołową postacią warszawskiej Legii walczącej o awans do Ligi Mistrzów ze Steauą Bukareszt. Rok później, kiedy mistrz Polski walczył z Celticiem, skrzydłowy z Konstancina nadal był ważnym ogniwem zespołu. Potem z niewiadomych względów wszystko zaczęło się sypać: po średnio udanym pobycie na wypożyczeniu w Lechii Gdańsk Kosecki powędrował do Sandhausen, jednak boisk 2. Bundesligi nie podbił. W drodze do Turcji 30-letni dziś piłkarz zahaczył jeszcze o Wrocław, gdzie jego najlepszą akcją było wspólne zdjęcie z Igorsem Tarasovsem.
– Zobaczymy, co się wydarzy. Nie narzekam na brak zainteresowania. Kiedyś powiedziałem, że mógłbym grać w Polsce tylko w dwóch czy trzech drużynach. Jednak nie mówię „nie” żadnemu klubowi – odpowiedział Kosecki, któremu za pół roku kończy się kontrakt w Demirsporze. Jego obecna pozycja w zespole nie pozostawia wątpliwości, że kontrakt nie będzie przedużony i Polak najpewniej wróci do ojczyzny.
Kto w Ekstraklasie skusi się na usługi 31-letniego już wówczas skrzydłowego?
Kursy forBET na niedzielne mecze Ekstraklasy i lig zagranicznych znajdziesz TUTAJ! Sprawdź ofertę!