Dokładnie 6 lat temu podczas mundialu w Brazylii piłkarski (i nie tylko) świat zrobił wielkie oczy: Niemcy z zabójczą skutecznością wyeliminowali gospodarzy turnieju. Wyeliminowali?! Późniejsi mistrzowie ich po prostu wykurzyli z murawy stadionu w Belo Horizonte.
To był niesamowicie ciekawy mundial. Z wieloma fantastycznymi meczami, w których zagrali absolutnie najlepsi. Ze światowego topu do Brazylii nie pojechali naprawdę nieliczni, by wymienić Zlatana Ibrahimovicia, Garetha Bale’a i naszego Roberta Lewandowskiego. Nie pojechali z oczywistego powodu: bo do ich poziomu nie dobili pozostali koledzy z drużyn narodowych.
Ale MŚ roku 2014 to nie tylko starcia uznanych gwiazd. To była także impreza, w której nie brakowało zaskakujących meczów: kto pamięta, co wówczas wyczyniała Kolumbia, a przede wszystkim Kostaryka, wie o co chodzi. Ale to mimo wszystko nie te reprezentacje sprawiły, że o brazylijskim mundialu do dziś jest głośno. Spróbujcie, jeżeli będziecie mieli okazję po pandemii, zagaić jakiegoś mieszkańca Kraju Kawy o półfinał z Niemcami. Reakcja, stosownie do temperamentu, może być różna. Ale najbardziej prawdopodobne jest to, że delikwent „spali cegłę”. Ze wstydu.
1-7. Takiego wyniku na poziomie półfinału MŚ próżno szukać w historii futbolu. Nigdy bowiem nie zdarzyło się, by jedna drużyna w tej fazie rywalizacji wbiła drugiej aż tyle bramek. Przy tej okazji padło także kilka innych rekordów: to była najwyższa porażka Brazylii w historii jej mundialowych występów, a przecież brała udział we wszystkich rozegranych edycjach. Wcześniej podobną katastrofę Canarinhos przeżyli w… 1920 roku, kiedy 0-6 ulegli Urugwajowi. Niemcy z kolei do strzelenia 5 goli potrzebowali zaledwie 29 minut (!) i chyba nie trzeba dodawać, że to także absolutny rekord. Co więcej, np.Toni Kroos dwa razy zapisał się na listę strzelców w odstępie zaledwie 69 sekund – następny wyczyn, który trafił do spisu rekordów. Ale nie będziemy już znęcać się nad tak utytułowaną drużyną narodową jak Brazylia, kraju-synonimu piłki nożnej. Zresztą tuż po meczu wyraził to Matts Hummels, który wypalił, że w drugiej połowie tylko przez litość nie strzelili gospodarzom więcej niż dwóch bramek.
Dla zakochanych w piłce Brazylijczyków wynik 1-7 musiał być ogromnym szokiem. Niektórzy nawet porównywali łomot od Niemców ze słynnym Maracanazo, a więc narodową traumą po porażce 1-2 w finale mundialu na Maracanie (w obecności 200 tysięcy kibiców) z 1950 roku. Ale po pierwsze, od tamtej pory Canarinhos 5-krotnie zdobywali tytuł najlepszej drużyny świata, co na pewno zaleczyło tamtą ranę, po drugie zaś bodaj większe rozczarowanie przeżyli w 1998 roku, gdy Francuzi w paryskim finale zaaplikowali im 3 gole. Skąd to twierdzenie? Choćby z takich relacji:
„Gdyby mecz był wyrównany i Brazylia przegrała w ostatniej chwili jedną bramką, na ulicy byłaby z pewnością żałoba. Ale już w trakcie niemieckiego lania ludzie się śmiali, pili piwo, opowiadali dowcipy, klęli, ale raczej w tonie radosnym, choć była to raczej wesołość straceńców. Trochę jakby to wszystko ich nie dotyczyło” – napisał Marek Rafałowicz na blogu Artura Domosławskiego. W podobnym tonie utrzymana była relacja zamieszczona w Newsweeku: „Wśród kibiców oglądających półfinał na ulicach Sao Paolo coraz mniej odczuwało się napięcie czy rozdrażnienie. Dominowało bardziej uczucie śledzenia wielkiej farsy. Po kolejnych bramkach strzelanych Brazylii słychać było gorzki śmiech. „Jeszcze jeden!” – krzyczeli kibice, kiedy niemieccy piłkarze zbliżali się po raz kolejny do bramki Julio Cesara”.
Oczywiście później zaczęły się publicznie wylewane żale, łzy, tłumaczenia i obarczanie winą samych piłkarzy oraz trenera Luiza Felipe Scolariego – tak oczywiście musiało być. Musiało, bo rozmiar brazylijskiej klęski był, i jest do dziś, trudny do pojęcia.