Patem zakończyły się rozmowy między Związkiem Zawodowym Piłkarzy a przedstawicielami angielskiej federacji i Premier League. Wynagrodzenia zawodników pozostają bez zmian, co nie przeszkadza niektórym właścicielom w obcinaniu pensji pozostałym pracownikom. Jednocześnie, część klubów angielskiej elity zgłasza się po pomoc finansową do państwa. Oburzenie sporej części Brytyjczyków w tej sytuacji nie może dziwić…
– Wierzę, że istnieje problem moralny w branży, która jest zalana pieniędzmi – komentuje Simon Jordan, były właściciel Crystal Palace, cytowany przez brytyjskie media. – Piłkarze i kluby piłkarskie w ciągu ostatnich pięciu lat naprawdę osiągnęli gigantyczne przychody od nadawców telewizyjnych. Zdarza się sytuacja, w której piłka nożna musi spojrzeć na siebie i odpowiedzieć: „czy naprawdę, tylko dlatego, że rząd oferuje smoczek, muszę to wykorzystywać? – pyta Jordan.
Myślę, że to okropne spojrzenie na piłkę nożną, to okropne, że piłkarze Premier League otrzymują 250 000 – 500 000 funtów TYGODNIOWO, a rząd ma wspierać kluby Premier League.
– komentuje dalej popularny na Wyspach biznesmen i komentator piłkarskiej rzeczywistości, a ogromna większość Brytyjczyków ma podobne podejście do sprawy.
Kluby i piłkarze robią zresztą w ostatnich dniach wiele, by pogorszyć swój wizerunek. Podczas gdy w wielu miejscach w Europie piłkarze rozumieją i akceptują potrzebę obniżki wynagrodzeń, a w niektórych przypadkach nawet sami występują z propozycją rezygnacji z pensji (jak w Juventusie), na Wyspach negocjacje kończą się póki co fiaskiem. „Żadna decyzja nie została podjęta, a rozmowy mają zostać wznowione w ciągu najbliższych 48 godzin. Wówczas omówionych zostanie kilka istotnych kwestii, w tym wynagrodzenia piłkarzy i wznowienie rozgrywek sezonu 2019/20” – brzmi komunikat opublikowany po wtorkowym spotkaniu, na którym przedstawiciele zawodników negocjowali z władzami ligi i federacji.
Zawodnicy dalej zgarniają więc co tydzień absolutnie niebotyczne pieniądze (warto sobie to uświadomić – mówimy o tygodniówkach w przeliczeniu grubo przekraczających milion złotych), a jednocześnie zwykli pracownicy zaczynaja dostawać po kieszeni. Niechlubnym prekursorem w tym względzie, ku oburzeniu brytyjskich dzienników, jest właściciel Tottenhamu Daniel Levy, który obciął wynagrodzenia 550 (!) niegrającym pracownikom. Amerykanin uderza zatem w najsłabiej chronioną grupę podwładnych, która nijak nie może bronić swoich praw. Najsłabszą i jednocześnie najmocniej dotkniętą kryzysem… – Po prostu nie mogę w to uwierzyć – skomentował na łamach „The Sun” były szkoleniowiec Kogutów, Harry Redknapp.
Kiedy w takich okolicznościach kluby Premier League, notujące miliardy funtów przychodu i potrafiące wydać w jednym okienku transferowym także ponad miliard jednostek rodzimej waluty, wyciągają rękę o pomoc do pogrążonego w kryzysie państwa, najdelikatniej rzecz ujmując dokonują PR-owego samobójstwa, doprowadzając niepewnych jutra Brytyjczyków do wściekłości. – Ludzie, którzy muszą zamknąć swoje restauracje, ludzie, którzy muszą zamknąć swoje firmy komercyjne, stracą ten dochód i być może nigdy go nie odzyskają. – zauważa Jordan. – Czy sugerujemy, że piłka nożna nigdy nie odzyska tych dochodów? – pyta retorycznie.
Co mogą zrobić przedstawiciele Premier League, by poprawić swoją prasę? To proste: najbliższe spotkanie musi przynieść efekt w postaci redukcji astronomicznych tygodniówek piłkarzy. W innym wypadku obniżanie wynagrodzeń niegrających pracowników oraz zgłaszanie się po pomoc do rządu zawsze będzie uznawane za skrajnie nieetyczne.
MM