Już tylko kilka podpisów potrzebnych jest, by transfer James Rodrigueza do Napoli został sfinalizowany. Kolumbijczyk, którego w składzie Realu Madryt nie widzi ponoć Zinedine Zidane, ma trafić do Włoch na roczne wypożyczenie. Co ta transakcja oznacza dla wicemistrza Włoch oraz Polaków zameldowanych na Stadio San Paolo?
To będzie drugie spektakularne posunięcie Neapolitańczyków na rynku transferowym w ostatnich dniach. Pierwsze to sprowadzenie z Romy Kostasa Manolasa – Grek to czołowy obrońca Serie A i bezdyskusyjnie jedna z kluczowych postaci rzymskiego klubu w ostatnich sezonach, także w poprzednim, w którym Giallorossi awansowali do półfinału Ligi Mistrzów. Stoper z Hellady strzelił wówczas decydującą bramkę na 3-0 w rewanżu z Barceloną na Stadio Olimpico, jednak umiejętność odnalezienia się w polu karnym po stałych fragmentach to dodatkowy atut tego piłkarza – przede wszystkim jest on świetny w defensywie. Duet środkowych obrońców Coulibaly-Manolas może być jednym z najlepszych w Europie w zbliżającej się kampanii, o ile zawodników ominą kontuzje i spadki formy. Dodajmy tylko, że klub opuścił w międzyczasie doświadczony Raul Albiol, który w innym wypadku byłby niewątpliwie zmiennikiem dla Senegalczyka i Greka.
Obrona wzmocniona w imponujący sposób, czas na ofensywę – pomyślał prezes De Laurentis. I wymyślił: James Rodriguez. Włoskie media nie mają wątpliwości, że ogłoszenie transferu to kwestia dni, a może nawet godzin. Lewonożny pomocnik doskonale zna się z opiekunem Azzurrich Carlo Ancelottim, który prowadził go w Realu Madryt. Reprezentant Kolumbii ma w nowym klubie zarobić 6,5 miliona euro z rok gry.
To świetna wiadomość dla kibiców z południa Włoch, a dla Polaków? Zieliński nie powinien rywalizować z Jamesem bezpośrednio, o konkretne miejsce na boisku – w ulubionym przez Ancelottiego systemie 4-4-2 Rodriguez występować będzie raczej po prawej stronie, podczas gdy „Zielu” w tym systemie gra na lewej flance lub w środku. Jednak w ofensywie i drugiej linii Napoli zrobi się bez wątpienia bardzo tłoczno, a to może oznaczać przetasowania niekorzystne dla Polaka. Pamiętajmy, że najlepszy zawodnik niedawno zakończonych Mistrzostw Europy U-21 Fabian Ruiz, który na turnieju operował w środku pola, jest w klubie wykorzystywany na różne sposoby: w poprzednim sezonie występował na wszystkich pozycjach w pomocy, także na prawej i na lewej stronie. Istnieje więc ryzyko, że Kolumbijczyk „zepchnie” Hiszpana na pozycje Zielińskiego, który w ten sposób straci miejsce w składzie. Nie zapominajmy o pozostałych ofensywnych asach Neapolu: Insigne, Mertensie, Callejonie, którzy podobnie jak Fabian mogą być wystawiani na różnych pozycjach.
Mniej powodów do zmartwień ma Milik, dla którego transfer Jamesa to, jak się wydaje, wyłącznie pozytywna wiadomość. Polski snajper otrzyma partnera, który potrafi dograć piłkę z nieprawdopodobną precyzją, co w realiach Serie A – gdzie większość rywali przeciwko Napoli stosuje skomasowaną defensywę, zostawiając bardzo niewiele wolnej przestrzeni – jest elementem bezcennym. Powodów do zmartwień nie widać natomiast za wiele, były piłkarz Górnika Zabrze pozostaje jedyną typową „9-ką” w zespole, jeśli doświadczony szkoleniowiec wicemistrza Włoch zdecyduje się postawić na klasycznego napastnika – puści w bój Milika. Jeśli będzie chciał grać bez wysokiego snajpera, z parą niższych, szybkich piłkarzy – Polak tak czy inaczej zasiądzie na ławce, niezależnie od obecności Jamesa w 11-ce.
To tyle w teorii, w praktyce wszystko zależy od formy naszych reprezentantów. Atutem Zielińskiego w walce o pierwszy skład w najbardziej prestiżowych meczach sezonu jest dodatkowo jego uniwersalność, Milika – wspomniany brak konkurenta o zbliżonej charakterystyce. Dla kibiców Napoli wiadomość o sprowadzeniu latynoskiego gwiazdora to powód do radości, choć patrząc na wzmocnienia Juventusu nie ma wątpliwości: o Scudetto będzie piekielnie ciężko, a solidnie zbroi się także Inter Antonio Contego… Według bukmacherów, to właśnie Mediolańczycy mają większe szanse na tytuł niż rywale z południa.
Zobacz kursy forBET na końcowe zwycięstwo w Serie A.
Max Mahor