Do końca sezonu jeszcze kilka spotkań, ale dwa spośród klubów Ekstraklasy mają już dziś balansują na powierzchni. Dla Zagłębia Sosnowiec i Śląska Wrocław bezpośrednie starcie to prawdopodobnie ostatnia szansa na odbicie się od dna ligowej tabeli, co bardziej radykalni komentatorzy mówią nawet wprost: na Stadionie Ludowym odbędzie to pierwszy w tej kampanii mecz o przetrwanie – kto polegnie, wypada z gry. – Zagłębie musi, ale my też musimy zdobyć punkty. Tu już nie ma co kalkulować – mówi trener gości Viteżslav Laviczka.
W przypadku beniaminka sytuacja jest przejrzysta, Zagłębie do zajmującej 14. lokatę Arki traci aż 8 oczek, nietrudno obliczyć, że brak zwycięstwa w niedzielne popołudnie zminimalizuje szansę na utrzymanie Sosnowiczan niemal do zera. Plusów kibice ostatniego zespołu w ligowej tabeli mogą szukać w statystyce: 75% punktów zdobytych przez ich ulubieńców w tym sezonie to dorobek uzyskany na własnym obiekcie, jedno z oczek to efekt właśnie rywalizacji ze Śląskiem – sierpniowy mecz w Sosnowcu zakończył się wynikiem 3-3, w rewanżu podopieczni Valdasa Ivanauskasa polegli 0-2.
Znacznie lepiej wygląda oczywiście sytuacja Wrocławian, przynajmniej jeśli chodzi o zdobycz punktową. Piłkarze z Dolnego Śląska mają na koncie 32 punkty i do bezpiecznego miejsca w momencie wyjścia na murawę tracić będą 4 oczka. Psychologicznie jednak sytuacja podopiecznych trenera Laviczki może być nawet gorsza niż u rywali – po 4 porażkach i remisie w ostatnich 5 meczach nastroje w zespole są minorowe, a atmosfera wokół drużyny robi się bardzo nerwowa. Ewentualne niepowodzenie z czerwoną latarnią ligi na pewno nie poprawi humorów piłkarzy, którzy od początku kwietnia trafili do bramki rywali ledwie 2 razy. Problemem nie jest jednak tylko atak, kibice WKSu największe pretensje zdają się mieć do obrońców na czele z Igorsem Tarasovsem. Abstrahując od sposobu wyrażania opinii przez ultrasów Śląska – ten mógłby być bardziej wyrafinowany – w ich emocjach nie ma przypadku. Defensywa drużyny prezentuje się koszmarnie, a obrońcy, na czele ze wspomnianym Łotyszem, popełniają błędy nie przystające do poziomu Ekstraklasy. W konsekwencji Śląsk przegrywa w prosty sposób mecze, w których być może nie zachwyca, ale też na pewno nie jest drużyną gorszą. Cytując klasyka: to są właśnie te detale.
Dyspozycja zespołu z Wrocławia jest sporym rozczarowaniem, w lecie klub był przecież chwalony za politykę transferową. Zresztą, jak najbardziej słusznie – nad Odrę trafiali bowiem z jednej strony wyróżniający się polscy piłkarze z niższych lig, z drugiej – pojedynczy gracze z większym doświadczeniem. Ci drudzy wzmocnili drużynę także zimą w osobach Krzysztofa Mączyńskiego i Łukasza Brozia, w konsekwencji kontyngent weteranów jest dziś we Wrocławiu bardzo mocny, obok wymienionej dwójki należą do niego przecież także Marcin Robak, Arkadiusz Piech, Marcin Pawelec czy Piotr Celeban (po nim akurat ostatnio nie widać kilkuset spotkań w Ekstraklasie), na upartego do grona ligowych wyjadaczy można dorzucić też Michała Chrapka czy Roberta Picha. Kumulacja doświadczenia powinna być więc ogromną siłą Wrocławian w rywalizacji o utrzymanie. Część z tych piłkarzy, przede wszystkim „Mąka” i Chrapek, może także stanowić solidny fundament drużyny na przyszły sezon – najpierw jednak trzeba się utrzymać.
Bukmacherzy nie potrafią wskazać faworyta meczu „o życie”, szansę obu drużyn oceniane są mniej więcej równo (kursy forBET: 1 –2.60, X – 3.60, 2 – 2.65), Jak zawsze w meczach Zagłębia przewidywana jest jednak duża liczba goli: kurs na „powyżej 2,5 bramki” wynosi bowiem (wg. forBET) 1,68, zaś w przypadku liczby „poniżej 2,5” – aż 2.20. Nie może to jednak dziwić, spotkania z udziałem Sosnowiczan należą do najbardziej bramkogennych w Ekstraklasie. Mamy nadzieje, że nie inaczej będzie dziś.
Pozostałe spotkania 34. kolejki Ekstraklasy: