Sobotni konkurs Mistrzostw Świata na normalnej skoczni w austriackim Seefeld zapisał się w historii tej dyscypliny. Na długo też pozostanie w pamięci zawodników, kibiców, wszelkiej maści polskich ekspertów, którzy po pierwszej serii nierzadko wieszczyli narodową tragedię. Zdarzały się jednak rozsądniejsze głosy, wedle których to organizatorzy wypaczyli wyniki. Nie tylko przecież Polaków.
Wiatr z przodu, tyłu, z boku … wkalkulowany jest w specyfikę skoków narciarskich. Po I serii uleciały polskie marzenia o medalu. Ale nie doszukujmy się spisku.
— Tomasz Zimoch (@tzimoch) March 1, 2019
Ale przez chwilę zostawmy to i oddajmy głos sensacyjnemu – biorąc pod uwagę nieszczęsną pierwszą serię – zwycięzcy. Dawid Kubacki tak skomentował swój wielki sukces:
„Do samego końca rundy finałowej nie chciałem wierzyć w medal. Gdy na rozbiegu zostało trzech skoczków, a ja stałem na pozycji lidera, marzyłem o medalu, ale pamiętałem o różnicy z pierwszej serii. Zakładałem, że dolecą do zielonej linii, a po chwili zmienią mnie w miejscu przeznaczonym dla lidera. Potem wszystko działo się bardzo szybko. Najpierw okazało się, że mam medal, następnie jasne stały się dwa, a skończyło się złotem i srebrem. Jest tyle emocji, że człowieka odcina od rzeczywistości. Patrzy się na to wszystko z boku, ale nie dociera to pod kopułę… Trochę czasu musi minąć, żeby stało się to dla mnie rzeczywiste. W życiu nie spodziewałbym się awansu z 27. miejsca na 1. To coś naprawdę niebywałego… To był chyba najbardziej szalony konkurs, w którym brałem udział”.
Fakt, że tuż za plecami Kubackiego srebrne miejsce zajął 18. po I serii Kamil Stoch tylko potęguje wrażenie „szaleństwa”. Szaleństwa, które skoczkom i wszystkim obserwatorom zafundowało jury konkursu. Konkursu przecież niezwyczajnego. Jednego z najważniejszych w sezonie. Dopuszczenie do tak kuriozalnej sytuacji, jaka miała miejsce w sobotnie popołudnie było skandalem. Oczywiście, ludzie za to odpowiedzialni nie tracą wysokiego mniemania o sobie. Coraz szybciej zmierzający do emerytury szef Pucharu Świata Walter Hofer był pewny słuszności decyzji („zrobiliśmy wszystko, żeby te zawody miały uczciwy przebieg”), choć, jak przyznał, podczas konkursu „było zdecydowanie zbyt dużo dramaturgii”. Coś tu nie gra. W końcu za „dramaturgię” zawodów na skoczni w decydującej mierze odpowiada jury. Co zatem należało zrobić? Przerwać, a najlepiej przełożyć konkurs na następny dzień. Sobotnie warunki nie pozwalały na uczciwą rywalizację. Zestaw skoczków, przy całym dla nich szacunku, z pierwszej „10” po I. serii był co najmniej zaskakujący. Tak samo, jak odległe miejsca faworytów. Owszem, prowadził Ryoyu Kobayashi, ale ciekawe, co Japończyk pomyślał po swoim drugim skoku…
Trener Polaków Stefan Horngacher (decyzja o jego przyszłości ma zostać ogłoszona jutro) aż kipiał z furii. Mało brakowało, a w pewnym momencie trzonkiem od polskiej flagi wytłumaczyłby stojącemu obok delegatowi FIS, co myśli o przebiegu mistrzowskiego konkursu.
Już po wszystkim, po dwóch medalach jego podopiecznych, stwierdził, że po całych mistrzostwach „oczekiwał więcej”. Tak, jak zapewne wszyscy interesujący się skokami. Wydaje nam się, że za kilka lat mało kto będzie pamiętał o ambicjach przed MŚ. Konkurs indywidualny na normalnej skoczni w Seefeld był naprawdę wyjątkowo silnym przeżyciem. Czymś, co trudno wyjaśnić. Czymś dla Polaków absolutnie wyjątkowym. Dawid Kubacki mistrzem świata. Kamil Stoch wicemistrzem. Zgodzą się Państwo, że to brzmi wspaniale?