Okej, spodziewaliśmy się różnych finałów tej „dramy”. W ostatnich dniach opinia publiczna wzięła pod uwagę przeróżne warianty: od pozbawienia wolności Dominika Furmana na 3.5 roku do oskarżenia Tarasa Romańczuka o zwykłe pomówienie. Jak się okazuje, ostatnie zdanie w tej dyskusji miał Zbigniew Boniek, który w poniedziałek w „Magazynie Ekstraklasy” oznajmił, że nie rozumie zarówno zachowania Ukraińca z polskim paszportem, jak i pewnych decyzji pomocnika Wisły Płock. Dziś na portalu ŁączyNasPiłka.pl zostało opublikowane oświadczenie obu zwaśnionych zawodników, w którym „wirtualnie” podali sobie rękę na zgodę… (z cały oświadczeniem możecie zapoznać się TU)
Poziom żenady jaki wylewa się z tego oświadczenia jest nie do opisania. Przed chwilą mieliśmy niewątpliwą przyjemność do śledzenia wywiadów z piłkarzami, w których chętnie się dzielili z dziennikarzami epitetami, które wymierzali w siebie podczas ich ostatniego spotkania. I tak się dowiedzieliśmy, że Romańczuk uważa Furmana za „rudą kurwę”, a ten drugi faktycznie nawiązywał do pochodzenia swojego przeciwnika, ale nie wiadomo czy użył słowa „banderowiec”. Cała sytuacja stała się na tyle groteskowa, że zaczęto w mediach mówić o wyższości przezwiska „bandera” nad zwyczajową „kurwą”. Czuliśmy się, jakbyśmy znowu cofnęli do czasów gimnazjum, kiedy koledzy kłócili się z nauczycielką, że „okej, proszę pani nazwałem kolegą frajerem, ale on mnie wyzwał od pedałów!”. Taras Romańczuk odgrywał w tym przedstawieniu rolę „ucznia-skarżypyty”, a Dominik Furman „szkolnego bad boy’a”, który na swoim koncie ma już niejeden występek. Całość przedstawienia zakończyło się podaniem ręki na środku sali przy obecności całej klasy (tj. wszystkich obserwujących zdarzenie), wychowawcy (tj. przedstawicieli PZPN-u) oraz rodziców zwaśnionych uczniów (tj. przedstawicieli Wisły Płock i Jagiellonii Białystok).
Co sprawiło, że sprawa przyjęła taki obrót? Ano, interwencja policji. Taras Romańczuk nie zdawał chyba sobie sprawy, że mówienie publicznie o występku Furmana jest jednoznaczne z oskarżeniem go o ksenofobię za co grozi kara pozbawienia wolności. Piłkarz Jagi twardo obstawał za swoim zdaniem i nie żałował, że wyszedł z tym do dziennikarzy. Furman za pomocą mediów klubowych starał się bronić swojego dobrego imienia, twierdząc, że nie powiedział tych słów. W obu przypadkach wyglądało to dosyć komicznie, bo dawno się nie spotykaliśmy się z przypadkiem, żeby piłkarz skarżył się w mediach na to jak inny go nazwał (a umówmy się, że na boisku zdarza się wspominać o matkach i rodzinach przeciwników), a inny obstawał przy swojej wersji, nawet nie dopuszczając do siebie myśli, że mógłby nie pamiętać tego zdarzenia. Teraz sprawa zakończyła się na łamach portalu należącego do PZPN, którego prezes wyraźnie w poniedziałek skrytykował obu zawodników za ich zachowania w mediach tuż po tym wydarzeniu. Nie da się ukryć, że kiedy sprawę zaczęła badać prokuratura, zaczął wokół niej robić się syf, więc wypadało czym prędzej zamieść ją pod dywan, bo to nie robiło dobrego PR-u wokół polskiej piłki.
Jeszcze niedawno Romańczuk obstawiał, że nie poda Furmanowi ręki. Dziś zrobił to – jak napisał w oświadczeniu – „wirtualnie”. Najwyraźniej przekalkulował, że jednak pomocnik Wisły Płock nie obraził go aż na tyle, żeby pociągać go do takiej odpowiedzialności. Całe oświadczenie jest tak zabawne, że aż zastanawiamy się czy obaj piłkarze je widzieli przed opublikowaniem. Całość tegoż została opatrzona pozdrowieniami, które są hasłem przewodnim i jednocześnie nazwą portalu, na którym został opublikowany. Doceniamy pracę PR-owców PZPN-u w gaszeniu tego pożaru, ale nie za bardzo rozumiemy dlaczego wokół tej sprawy powstał taki szum? Można przecież było tego uniknąć. Jasne, media (w tym my) – nagłaśniając tę sprawę – nakręciły na tyle tę spiralę absurdu, że zainteresowaniem wykazała się prokuratura. Czy przed tym któraś ze stron (bez udziału prezesa Bońka) nie mogła tego zakończyć? Czy naprawdę finał tej wielkiej „dramy” jest godny tego śmiesznego oświadczenia na portalu PZPN-u? Czy warto było, żeby takie słowa doszły do uszu młodych kibiców? Żeby nie było, cieszymy, że to zakończyło się w ten sposób, a nie w sądzie, ale naprawdę ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że obu zawodnikom zabrakło w odpowiednim momencie dojrzałości. Jeszcze raz odwołamy się do szkolnego przykładu: obaj zachowywali się jak obrażone nastolatki, które dopiero po interwencji wychowawczyni zmuszone zostały do powiedzenia słowa „przepraszam”. Domyślamy się nawet, jakie musieli mieć miny, kiedy zlecono im „napisanie” tego pisma…