Zjawisko trash talk’u jest znane nie od dziś. Jak praktycznie z każdą dziedziną życia ma ono swoich zwolenników i swoich przeciwników. Jest to jednak na tyle angażujące, że każdy ma opinie na ten temat. Jedni uważają, że swoją wartość jako zawodnika najlepiej udowodnić na sportowej arenie, a nie przed mikrofonem. Natomiast inni sądzą, iż to dobrze, że jest zła krew pomiędzy sportowcami, gdyż to sprawia, że rywalizacja staje się o wiele bardziej atrakcyjna. I nawet można się zgodzić z odpowiednimi argumentami „za”, jak i „przeciw”, póki ten cały trash talk nie jest przegięty w jedną bądź drugą stronę.
Byłbym zapomniał: nie wszyscy musicie wiedzieć na czym polega „śmieciowa gadka” (wersja dla nielubiących „makaronizmów”). Trash talk w sporcie to – najprościej rzecz ujmując – obrażanie w niewybredny sposób rywala, najlepiej w obecności mediów. Mylą się ci, którzy uważają, że to jest nowy wymysł, który został wytworzony całkiem niedawno, celem promocji danego wydarzenia. Wystarczy wspomnieć Muhammada Aliego, który rzadko kiedy kurtuazyjnie wypowiadał się o swoich rywalach. Wtedy jego słowa miały podwójną moc, bo społeczeństwo nie było gotowe na taki przekaz. Dziś nie robi to takiego wrażenia. Inny z wielkich sportowców, Micheal Jordan też lubił prowokować swoich przeciwników, zwłaszcza w trakcie treningu. Chciał w ten sposób wymóc na nich jak największe zaangażowanie, aby i on miał dodatkową motywację do gry na jak najwyższym poziomie. Także, jak widać po powyższych przykładach, trash talk nie musi być koniecznie czymś złym, jeśli potraktuje się to z przymrużeniem oka.
Powyżej macie odnośnik do bloga Jurasa, w którym zgrabnie opisuje ostatnie „wyczyny” obecnego króla trash talk’u. Tak, Conor McGregor jest obecnie kimś kto potrafi robić to najlepiej. Łukasz Jurkowski opisał jakie rzeczy jest w stanie zrobić rudowłosy Irlandczyk, aby sprzedaż pay-per-view. Popularny Notorious zrobił z tego biznes, który przyniósł mu niemałe pieniądze. Jego nazwisko wciąż elektryzuje, a rzucanie wyzwiskami przychodzi mu naturalnie. Trzeba też dodać, że za tym co mówi idzie również jego klasa czysto sportowa, bo McGregor na szczycie utrzymuje się bardzo długo. Jednak w ostatnim pojedynku trafił na rywala, który wziął jego słowa na serio, czego wynikiem była nieprawdopodobna rozpierducha po walce wieczoru na UFC229. Zachowanie Khabiba Nurmagomedova zostało potępione przez UFC i dla niektórych może to być niesprawiedliwe, bo Irlandczyk sam się prosił o taki finisz tej zabawy. Ba, zachowanie Khabiba pochwalił sam Władimir Putin, mówiąc o tym, że trzeba czasem zareagować na prowokacje wymierzone nie tylko w twoją osobę, ale i religię i kulturę.
Oczywiście nie każdy umie posługiwać się trash talk’iem. Wypadałoby, żeby za buńczucznymi słowami szła sportowa jakość. Czasem mistrzowie, którzy nie są z jakiegoś powodu na szczycie, nie mogą się powstrzymać i nadal obrażają rywali, myśląc o tym, że wciąż są wielcy. Za przykład może posłużyć zachowanie Jose Mourinho. Szkoleniowiec Manchesteru United w ostatnich miesiącach stał się karykaturą samego siebie i dziennikarze słusznie wypominają mu hipokryzję, przywołując jego kontrowersyjne wypowiedzi z przeszłości, które przeczą temu co obecnie robi. Portugalczyk wygląda na kogoś, kto nie ogarnia rzeczywistości, dlatego okopuje się w swoim bunkrze obrażając wszystkich – nawet współtowarzyszy broni. Dlatego to nie jest dobry przykład trash talk’u.
Za kolejny zły wzorzec tej „gadatliwej sztuki” może posłużyć to, co obecnie się dzieje przy okazji promocji walki Tyson Fury vs. Deontay Wilder. Obaj pięściarze słyną z niewyparzonych jadaczek i to było jasne, że wraz z ogłoszeniem ich pojedynku, będziemy zasypywani sporą ilością obelg, które będą płynęły z obu stron. Już przed ogłoszeniem walki Tyson Fury w niewybredny sposób wypowiadał się o Amerykaninie. Zresztą, on od zawsze rzucał mięsem gdzie popadnie. Odkąd wrócił po paroletniej absencji związanej z walką z depresją za pomocą kokainy, obraził wszystkich pięściarzy, którzy obecnie są na topie, więc nie mógł ominąć Wildera. Amerykanin na początku milczał, ale później – widząc górę forsy na horyzoncie – podjął rękawice, jak na pięściarza przystało. Niestety, obecnie widzimy kolejne konferencje prasowe, w których obaj się przekrzykują i tak naprawdę z takich wydarzeń nic nie można wyciągnąć. Śmieszno-żałośnie wyglądają sytuacje, kiedy organizator gali, Frank Warren oddziela dwóch dwumetrowców z uśmiechem na twarzy. Rozumiem, że większość trash talk’ów jest czystym biznesem, a nie żadną złą krwią, ale w wypadku starcia brytyjsko-amrykańskiego wygląda to naprawdę żałośnie. Zresztą spójrzcie na poniższe zdjęcie, gdzie wszyscy są uśmiechnięci w sytuacji, gdy (w teorii) zaraz ma dojść do rękoczynów.
Moim zdaniem trash talk jest potrzebny, szczególnie w sportach walki. Nie lubię, gdy sportowcy silą się na wymuszoną kurtuazję, mając prywatnie swojego przeciwnika – nomen omen – za śmiecia. Trzeba też zrozumieć fighter’ów, którzy nie wytrzymują presji i rzucą jakimś mięsem w stronę przeciwnika. Przecież nie uprawiają oni baletu, czy szachów, tylko zarabiają ciężkie pieniądze za bicie swoich oponentów. W takich przypadkach nie widzę potrzeby specjalnego ukulturalniania sportowych zmagań. Tylko trzeba to umieć, bo – jak już wcześniej wspominałem – nie wszyscy się nadają do trash talk’u i nie warto go przesadnie nadużywać, bo można skończyć jako błazen, którego nikt nie traktuje poważnie.
Dominik Bożek