Realu można nie lubić, ale trzeba szanować. Żaden klub do tej pory nie wygrał trzykrotnie z rzędu Champions League. „Królewscy” zbudowali drużynę, o której będziemy wspominać naszym wnukom. Nawet jak im nie idzie, to i tak sprzyja im szczęście. Jak wczoraj w Kijowie.
Finał Ligi Mistrzów był szalony. Trudno go jednoznacznie zdefiniować. Piękne bramki, proste błędy, łzy szczęścia, łzy smutku – piłkarze zafundowali nam porządną dawkę emocji. Dopiero po kilkunastu godzinach po ostatnim gwizdku sędziego można usiąść spokojnie i na chłodno spojrzeć na to spotkanie.
Antybohaterem pojedynku był oczywiście bramkarz The Reds Loris Karius. Trudno sobie przypomnieć jednego człowieka, który na tak wysokim poziomie rozgrywek zawaliłby w pojedynczym meczu aż tak bardzo. I którego błędy przyniosłyby tak opłakane konsekwencje. Niestety dla Kariusa bramkarze są jak saperzy i nie mają prawa do pomyłki. A tym bardziej do dwóch.
Tak sobie myślę, że przesrane w życiu Kariusa będzie to, że ilekroć przez następne 50 lat udzieli wywiadu, zawsze padnie pytanie o ten mecz. A jeśli nawet nie padnie, to wtedy Karius będzie wiedział, że by padło, ale tylko przez litość nie zostało zadane. Czyli jeszcze gorzej.
— Krzysztof Stanowski (@K_Stanowski) May 26, 2018
Inna sprawa, że moim zdaniem kluczowym momentem wczorajszego spotkania nie był wcale żaden z baboli niemieckiego golkipera, a faul Sergio Ramosa na Mohamedzie Salahu. W efekcie którego Egipcjanin ze złami w oczach musiał ostatecznie opuścić murawę. Czy z Salahem Liverpool zdołałby pokonać Real? Tego nie wiemy. Wiemy jednak, że bez niego drużyna z Anfield Road cofnęła się i zatraciła swój charakter. Ten, który pokazywała przez pierwsze 20 minut meczu. Znakomite wychodzenie wysokim pressingiem, odbieranie piłki rywalowi już na jego połowie, tworzenie akcji po podaniach na 1-2 kontakty. Wszystko szybko, ładnie, skutecznie. Tak grali The Reds do momentu zejścia reprezentanta Egiptu. Potem wyglądali zaś na takich, którzy nie wiedzą co robić, gdy ich największy gwiazdor zostawił ich samych na placu boju.
Przechodząc zaś do zwycięzców, trzeba docenić to, w jaki sposób Real Madryt potrafi rozgrywać te najważniejsze pojedynki. O najwyższą stawkę. A zwłaszcza jak sobie radzi w takich chwilach, gdy rywal napiera. Jak Liverpool do 20 minuty. „Królewscy” cierpieli przez ten czas, nie potrafili skonstruować żadnej składnej akcji. Ale ich siłą jest głowa. Charakter. Na naszym podwórku tę „mentalność zwycięzców” ma Legia Warszawa. Nawet jak jej nie idzie w trakcie sezonu, to i tak w końcu sięgnie po mistrzostwo kraju. Na poziomie europejskim ten rodzaj mentalności nieodzownie związany jest z klubem z Santiago Bernabeu.
Real nie zagrał wczoraj jakiegoś wybitnego meczu. Ale zrobił tyle, ile powinien, żeby po raz trzeci z rzędu sięgnąć po Puchar Ligi Mistrzów.
Finał w cieniu błędów… Ale Bale bohaterem mimo wszystko… Real ????
— Jakub Rzeźniczak 52 (@JakubRzezniczak) May 26, 2018
Dwa słowa należą się także Garethowi Bale’owi. Tak jak Karius jest antybohaterem wczorajszego spotkania, tak Bale jest jego bohaterem. Z tym, że na jego nieszczęście po meczu dużo więcej mówiło się o fatalnych błędach Niemca, a nie dublecie Bale’a. Faktem jest, że drugiej bramki reprezentant Walii w normalnych warunkach by nie zdobył. Ale pierwsza, z przewrotki? Cudo. I to w finale Champions League. Przeciwko Liverpoolowi. Tuż po wejściu z ławki. Będąc nieustannie krytykowanym przez kibiców swojego zespołu. Piłka nożna pisze niesamowite scenariusze.
Real wygrał, bo miał więcej argumentów piłkarskich. Liverpool bez Salaha stracił na jakości. „Królewscy” bez Ronaldo (umówmy się – Portugalczyk w tym meczu był najsłabszy ze wszystkich graczy na boisku) potrafią sobie poradzić. Tzn. wczoraj potrafili, bo czy na dłuższą metę by zdołali, tego jeszcze nie wiemy. Ale być może dowiemy się szybciej, niż byśmy się spodziewali. Cristiano po wczorajszym meczu przyznał, że w ciągu kilku najbliższych dni ogłosi swoje plany na przyszłość. Brzmiał tak, jakby był już jedną nogą poza Madrytem. A może po nieudanym spotkaniu w jego wykonaniu chciał po prostu (jak to on) przyciągnąć na siebie uwagę?
Co do Crisa, tyle. Czekam na to przemówienie w kolejnych dniach. pic.twitter.com/0XfSN3pgh3
— El Jarek (@El_Jarek) May 27, 2018
Dominik Senkowski