Pojedynek Realu Madryt z Liverpoolem będzie piątym finałem, w którym zmierzą się zespoły z Hiszpanii oraz Anglii. Zdecydowanie lepiej radziły sobie ekipy z Półwyspu Iberyjskiego, które trzykrotnie rozstrzygały takie konfrontacje na swoją korzyść. Jedyny triumf drużyny z Wysp przypadł na rok 1981, kiedy to The Reds pokonali…Królewskich 1:0. Jak wygląda historia tamtych pojedynków?
27 maja 1981 roku : Liverpool – Real Madryt 1:0
Czasy nieco zamierzchłe, bo przecież rozmawiamy jeszcze o Pucharze Europy, a także Liverpoolu jako mistrzu Anglii. Tak bowiem zawodnicy z czerwonej części Merseyside uzyskali kwalifikację do przyszłorocznej edycji tych rozgrywek. Droga do finału nie była dla nich zbyt wyboista – w pierwszej rundzie Oulun Palloseura, potem Aberdeen. W ćwierćfinale los był także łaskawy, gdyż skojarzył ich z ekipą CKSA Sofia. Wszystkie, ze wspomnianych dwumeczów, Liverpool wygrał znaczącą różnicą goli. Prawdziwe schody przyszły jednak w spotkaniu półfinałowym. Na przeciwko graczy Boba Paisleya stanął bowiem Bayern Monachium, w składzie z Karlem – Heinzem Rummengiem czy Paulem Breitnerem. Mecz na Anfield zakończył się wynikiem 0:0 i o wszystkim zadecydowało spotkanie w Niemczech – tam również rezultat spotkania nie został rozstrzygnięty, lecz remis 1:1 promował zespół The Reds, gdyż już wtedy obowiązywała zasada bramek strzelanych na wyjeździe. Dla Liverpoolu był to trzeci finał rozgrywek w ciągu czterech lat (wcześniej dwa wygrane 1978 i 1979). Na ostatniej prostej stał już tylko Real Madryt.
Real, który także przystępował do kolejnej edycji Pucharu Europy z pozycji zeszłorocznego mistrza Hiszpanii. W pierwszej rundzie los skojarzył ich z Limerick, następnie zaś z Honved. Królewscy nie mieli większych problemów z przebrnięciem tamtejszych rywali, choć należy przyznać, że nie były to aż tak okazałe zwycięstwa, jak ich późniejszych przeciwników z Anglii. W ćwierćfinale czekał ich pojedynek ze Spartakiem Moskwa, natomiast w półfinale mierzyli się z Interem Mediolan. Dwumecze te wygrali odpowiednio 2:1 oraz 2:0, co pozwoliło im stanąć do decydującego starcia.
Na Parc des Princes doszło do niezwykłego pokazu taktycznej dyscypliny. Style gry obu zespołów zdecydowanie się wykluczały, co nie sprzyjało gradowi bramek w tym spotkaniu. Real preferował wolne rozgrywanie piłki, z niesamowitymi zrywami ofensywnymi, podczas gdy ich rywale starali się operować futbolówką w sposób bardziej wyważony, z wykorzystaniem skrzydłowych. Mimo ogromnej konsekwencji taktycznej obu ekip w 81. minucie byliśmy świadkami gola. Po wrzucie z autu niesamowicie w polu karnym przyspieszył Alan Kennedy, czym zaskoczył całą defensywę Realu i pewnie wpakował piłkę obok bezradnego Agustina Rodrigueza. Wynik spotkania nie uległ już zmianie i Liverpool mógł cieszyć się zdobyciem trzeciego Pucharu Europy w historii.
17 maja 2006 roku: Barcelona – Arsenal 2:1
Jeżeli jest spotkanie, które do dzisiaj śni się fanom Arsenalu po nocach, to jest to właśnie finał Ligi Mistrzów sprzed ponad dekady. Podopieczni Arsene’a Wengera byli bowiem rewelacją tamtych rozgrywek – dość powiedzieć, że do finału nie przegrali oni żadnego meczu, a w fazie pucharowej nie stracili ani jednego gola! Na ich rozkładzie znalazły się, wtedy, takie potęgi, jak Real czy Juventus. Genialna dyspozycja z tamtych meczów sprawiła, że do półfinału z Villareal Kanonierzy przystępowali w roli faworyta. Wygrana z pierwszego meczu 1:0 sprawiła, że do Hiszpanii Arsenal jechał bardzo pewny swego. O mały włos, w ostatniej akcji rewanżowego starcia, nie doszłoby do dogrywki. Rzut karny wykonywany przez Juana Romana Riquelme został jednak obroniony przez Jensa Lehmanna. The Gunners po raz pierwszy grali w finale najważniejszych rozgrywek klubowych w Europie, a los miał ich skojarzyć z Barceloną.
Blaugraną zupełnie inną od tej, którą możemy podziwiać obecnie. Zbudowana bardziej z wielkich gwiazd, niż wychowanków, której centralną część stanowili Ronaldinho czy Samuel Eto’o. Podobnie jak rywale z Londynu oni także nie zaznali smaku porażki w fazie grupowej. W fazie pucharowej zaś na ich drodze stawały odpowiednio Chelsea, Benfica oraz AC Milan. Każdy z tych dwumeczów był niezwykle wyrównany, jednak koniec końców to Katalończycy zdołali awansować do wielkiego finału – zrobili to remisując w rewanżowym starciu na San Siro 0:0.
Co ciekawe, po raz kolejny areną finału klubów z Hiszpanii oraz Anglii była Francja – tym razem jednak padło na słynny Stade de France. Przebieg decydującego pojedynku był bardzo przewrotny – wydawało się, że wynik ustawi czerwona kartka Jensa Lehmanna z 18 minuty spotkania. To jednak Kanonierzy wyszli na prowadzenie w 37 minucie, za sprawą Sola Campbella, który skierował piłkę do siatki, po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Arsenal stwarzał sobie sytuacje, lecz nie potrafił tego wykorzystać, w czym ogromna zasługa Victora Valdesa. W drugiej połowie, o zmianie wyniku, zadecydowały zmiany przeprowadzone przez Franka Rijkaarda. Najpierw pojawienie się Henrika Larssona, następnie wejście Juliano Belletiego sprawiły, że optyka konfrontacji zmieniła się w przeciągu czterech minut. W 76 minucie wyrównanie dał Samuel Eto’o, zaś cztery minuty później gola na wagę trofeum zdobył Juliano Belleti, któremu asystował.. Henrik Larsson. Dla Barcelony było to drugie zwycięstwo w historii europejskich rozgrywek tego formatu.
27 maja 2009 roku: Barcelona – Manchester United 2:0
Okazja, na kolejne zwycięstwo Barcelony przeciwko angielskiemu zespołowi, przypadła już trzy lata później. A wszystko zaczęło się od rundy eliminacyjnej…przeciwko Wiśle Kraków! UEFA daleka była wówczas od promowania teoretycznie słabszych drużyn tak, jak robi to teraz, stąd na drodze mistrza Polski sezonu 2007/08 taka przeszkoda. Choć Duma Katalonii przegrała rewanżowe starcie 0:1, w pierwszym meczu nie dała szans Białej Gwieździe, pewnie wygrywając 4:1. Era Pepa Guardioli miała dopiero nastać na Camp Nou i nic zwiastowało, tak ogromnej dominacji Barcelony w kolejnych sezonach. W fazie grupowej Katalończycy zajęli pierwsze miejsce w grupie, ale czy było to wielkie osiągniecie, gdy ich rywalami byli tam: Szachtar Donieck, FC Basel czy Sporting Lizbona? W fazie pucharowej ich ofiarami padli zaś: Olympique Lyon, Bayern Monachium oraz Chelsea. Szczególnie półfinałowy pojedynek zapadł wielu kibicom europejskiej piłki w pamięć – Tom Henning Ovrebo sędziował wręcz skandalicznie, czemu wyraz dawał po spotkaniu Didier Drogba krzycząc: „It’s disgrace. It’s a fuc*ing disgrace”. Niemniej to właśnie Barcelonę oglądaliśmy w finale.
Rywalem piłkarzy Guardioli miał być Manchester United, który także nie zachwycał w tamtej edycji. Czerwone Diabły zakończyły fazę grupową, co prawda, na pierwszej lokacie, lecz zaledwie jednym punktem przewagi nad Villareal. W drodze do finału w Rzymie udało im się pokonać: Inter, Porto, a także Arsenal. Gracze z Manchesteru stanęli przed historyczną szansą obrony trofeum Ligi Mistrzów – żadnemu zespołowi w historii tych rozgrywek nie udało się dokonać tego wyczynu. Jak się później miało okazać, na taki scenariusz przyszło nam poczekać prawie kolejną dekadę.
Zespół z Hiszpanii doskonale wszedł w spotkanie finałowe już w 13 minucie otwierając wynik, za sprawą Samuela Eto’o. Dla reprezentanta Kamerunu był to drugi finał przeciwko angielskiemu zespołowi, w którym zanotował trafienie. Duet Xavi – Iniesta robił tego wieczoru cuda w drugiej linii i trudno było oczekiwać, aby pomocnicy Manchesteru byli w stanie, w jakikolwiek sposób, zneutralizować ten duet. Efektem tego stanu rzeczy było podwyższenie wyniku w 70 minucie, za sprawą Lionela Messiego. Główka Argentyńczyka ustaliła wynik spotkania na 2:0 – tak właśnie rozpoczęła się niesamowita era Guardioli…
28 maja 2011 roku: Barcelona – Manchester United 3:1
Prawdziwy szczyt zespół Guardioli osiągnął dwa lata później. Do dzisiaj możemy się zastanawiać, jakim cudem ta drużyna nie obroniła trofeum rok wcześniej. Nie będziemy się na łamach tego tekstu rozwodzić jednak, dlaczego obrót spraw przybrał taki, a nie inny przebieg. Skupmy się na tym, jak drużyna Barcelony trafiła do finału rozgrywek. Faza grupowa przebiegła dosyć pomyślnie – 4 wygrane oraz 2 remisy, w grupie z: FC Kopenhagą, Rubinem Kazań oraz Panathinaikosem. W drodze do finału Blaugrana wyeliminowała takie ekipy, jak: Arsenal, Szachtar Donieck czy Real Madryt. Szczególnie w pamięć kibicom mogła zapaść w pamięć bramka w półfinale, gdzie jedną z najlepszych akcji w karierze popisał się Leo Messi. Duma Katalonii była jeszcze silniejsza, niż dwa lata temu, i była zdecydowanym faworytem przed finałem.
Zdobyć kolejną Ligę Mistrzów w karierze próbował sir Alex Ferguson. Jak miało się później okazać, dla szkockiego trenera był to ostatni mecz o trofeum Champions League. Najpierw jednak warto prześledzić, jak wyglądała droga Czerwonych Diabłów na Wembley. W fazie grupowej również zajęli oni pierwsze miejsce, grając z zespołami: Valencii, Rangersów oraz Bursasporem. Kiedy przyszła zaś do kolejnej rundy zmagań, United trafiało na: Olympique Lyon, Tottenham oraz Schalke. Patrząc na zestaw rywali, drużyna z Anglii miała zdecydowanie łatwiejszą przeprawę i trudno dziwić się, że ich wygrana byłaby ogromnym zaskoczeniem.
Pierwsza połowa finałowego pojedynku nieco zaskoczyła zgromadzonych na londyńskim obiekcie sympatyków. Wynik konfrontacji otworzył w 27 minucie Pedro Rodriguez – Manchester nie pozostał jednak bierny i już siedem minut później doprowadził do wyrównania, za sprawą Wayne’a Rooneya. Przełom przyniosły wydarzenia w drugiej połowie. Niecałe dziesięć minut po wznowieniu gry wynik na 2:1 zmienił Lionel Messi, a kwadrans później dzieła zniszczenia dopełnił David Villa. Barcelona po roku przerwy wróciła na tron Ligi Mistrzów, zdobywając czwarte trofeum w historii. Jak się później miało okazać, był to ostatni finał Pepa Guardioli – hiszpański trener do dzisiaj walczy, aby powrócić do europejskiej elity…
Karol Czyżewski