1. kwietnia, oczywiście w Gorzowie, miał odbyć się Memoriał „Eddy’ego”. Przeszkodą nie do przeskoczenia w odjechaniu zawodów okazała się kiepska pogoda.
Mimo to, postanowiliśmy przypomnieć naszym czytelnikom postać tego legendarnego żużlowca, który, inaczej niż sugeruje zdjęcie powyżej (Jancarz drugi z prawej), nie był jednym z wielu. Był kimś absolutnie wyjątkowym. Edward Jancarz to pomnik polskiego speedwaya. Dosłownie, bowiem w 2005 roku odsłonięto jego, wykonaną z brązu, naturalnej wielkości podobiznę. Był to pierwszy monument, jakim uhonorowano jakiegokolwiek żużlowca.
Medalista wszystkich największych turniejów na świecie oraz w Polsce. Genialny sportowiec, który nie poradził sobie w życiu poza torem żużlowym…
Talent miał niebywały. Bardzo szybko objawił go światu, bo już w wieku 22 lat. Po zaledwie trzech sezonach od zdania egzaminu na licencję żużlową zrobił prawdziwą furorę na stadionie w szwedzkim Goeteborgu. Złoto w finale indywidualnych mistrzostw świata 68’ zdobył słynny Nowozelandczyk Ivan Mauger. Srebro jego nie mniej wybitny rodak Barry Briggs. A brąz nikomu nieznany młokos z Polski z kruczoczarnymi włosami, który w decydującym biegu pokonał Rosjanina Gienadija Kurylenkę.
Rok po tym niespodziewanym i wielkim sukcesie, Jancarz był filarem reprezentacji Polski, która w Rybniku sięgnęła po złoto Drużynowych Mistrzostw Świata. Z kolei w 1975 roku w stolicy Dolnego Śląska gorzowianin zdobył swój krążek w światowej rywalizacji par. Łącznie w trakcie przebogatej kariery wywalczył aż 12 medali w zawodach najwyższej rangi. Kosmos. Na poniższej fotce Jancarz stoi pierwszy z prawej strony:
Edward Jancarz należy, rzecz jasna, do wąskiego panteonu najwybitniejszych krajowych zawodników w historii. Dwa razy (1975, 1983) wygrywał IMP, trzykrotnie „Złoty Kask”. Wraz ze swoją ukochaną Stalą aż siedem razy stał na najwyższym stopniu podium Drużynowych Mistrzostw Polski. Co ciekawe, w 1973 roku zdobył złoto z kolegami z drużyny jako jeżdżący trener. W wieku 27 lat!
We wspomnieniach Jerzego Rembasa Jancarz jawi się jako profesjonalista, dbający o najmniejsze nawet detale. Był bez wątpienia charyzmatycznym liderem, który brzydził się nieczystymi chwytami na torze, a więc był po prostu prawdziwym żużlowym dżentelmenem. Jego mit wykroczył zresztą poza „żelazną kurtynę”. W Anglii, gdzie startował w latach 1977-82, także doceniano jego kunszt. Fani układali o nim piosenki. Wspaniałych cech charakteru, które prezentował na torze zabrakło jednak w jego życiu osobistym.
Część kibiców i ekspertów twierdzi, że za jego problemami pozatorowymi – oprócz alkoholu – stały liczne kontuzje. A zwłaszcza jedna. 9 sierpnia 1984 roku podczas meczu z kadrą Włoch Jancarz uległ strasznemu wypadkowi, który spowodował niedoświadczony Valentino Furlanetto. Motocykl Włocha z ogromną siłą wpadł w gorzowianina, który następnie z impetem uderzył głową o tor. Na dokładkę na leżącego lidera Stali wpadły obie, sczepione ze sobą maszyny.
„Jancarz wiele dni leżał nieprzytomny w szpitalu. Ciężko z nim było. Wylizał się, nawet na tor na chwilę wrócił, ale to już nie był ten sam Edek. To był cień tamtego, dawnego Edka. Jak skończył z jazdą to zajął się trenerką, nawet coś przy reprezentacji działał, potem było Krosno, ale generalnie zaczął się powolny upadek, którego nie mogłem zrozumieć. Znałem się z nim, wiedziałem i wiem kim był, więc trudno było mi ten totalny upadek ogarnąć. Wpadł w duże problemy, coś złego się z nim stało. A może to, że przestał być zawodnikiem też na niego wpłynęło w jakimś stopniu” – po latach wspomniał Marek Cieślak (polskizuzel.pl).
Edward Jancarz zginął tragicznie 11 stycznia 1992 roku. Ale pamięć o nim, mówiąc górnolotnie, trwać będzie wiecznie. W jego Gorzowie, gdzie jeździł przez całą swoją 21-letnią karierę, oprócz pomnika ma także stadion i ulicę, które noszą jego imię. Poniżej prezentujemy poruszający, bo „nielukrowany” reportaż wspomnieniowy legendy Stali: