Karierze Piotra Zielińskiego przyglądam się od początku jego przygody z reprezentacją. Świadomie używam słowa „przygoda”, a nie „kariera”, bo w mojej opinii na to jeszcze nie zasługuje. I im dłużej go obserwuję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że Mistrzostwa Świata będą dla niego ostatnim testem dojrzałości i przydatności do kadry. Przecież na razie ten z pewnością niespotykanie utalentowany gracz nic nadzwyczaj wielkiego dla niej nie zrobił. I nawet jeśli przeciw Korei Płd. rozegra dziś fantastyczny mecz, moja ocena nie ulegnie zmianie. „Zielu” musi zacząć błyszczeć wtedy, kiedy reprezentacja naprawdę będzie w potrzebie.
Gdy Zieliński zaczął grać w kadrze prowadzonej jeszcze przez Waldemara Fornalika nasz „Polsatowy” ekspert Dariusz Dziekanowski był zdania, że to na nim powinna opierać się siła reprezentacji. W towarzyskim meczu z Danią w Gdańsku, gdy wygwizdany został Robert Lewandowski, Zieliński grał pierwsze skrzypce. Tyle, że był to tylko towarzyski sprawdzian. O punkty zaistnieć było mu już zdecydowanie trudniej.

Jego statystyki jak na zawodnika grającego na pozycji numer „10” mówią same za siebie. Albo nawet ostrzej: są zatrważające. Eliminacje do mundialu w Rosji – dziesięć występów – zero goli. A przecież poza Danią nie graliśmy w grupie z żadnym z gigantów. Kazachstan, Armenia, Czarnogóra czy nawet Rumunia. Wypadałoby coś strzelić. W kwalifikacjach do EURO 2016 też nie odegrał żadnej roli. Zagrał z Gibraltarem w Warszawie. We Francji wyszedł raz, na Ukrainę i się spalił. Został zmieniony w przerwie i już na boisku się nie pojawił. Ostatnie i jedyne gole w „biało-czerwonych” barwach zdobył w … 2013 roku. Jednego we wspomnianym spotkaniu z Danią i dwa w eliminacyjnym z San Marino w Serravale. Jakby na to nie spojrzeć, choćby bardzo łaskawym okiem, to mało! Więcej reprezentacji dali Krzysztof Mączyński, Bartosz Kapustka (sic!) czy Sebastian Mila. O Kamilu Grosickim nie wspomnę.
O co więc chodzi z Zielińskim? Jak długo ma być wielką nadzieją i niewiarygodnym talentem? Czy Adam Nawałka, który niemal zawsze podejmuje właściwe personale decyzje tym razem się myli widząc w nim coś więcej niż liczby? I dlaczego często podstawowy gracz Napoli, uczestnika Ligi Mistrzów, nie zdaje egzaminu gdy przebiera koszulkę z niebieskiej na białą?
By odpowiedzieć na to pytanie być może trzeba zajrzeć do historii. Przecież klasa Krzysztofa Warzychy nigdy nie podlegała dyskusji. Trzykrotny król strzelców ligi greckiej w szalenie mocnym wówczas Panathinaikosie (Napoli może tylko pomarzyć o grze w półfinale Champions League…) w kadrze nie mógł się odnaleźć. Zagrał 50 razy, zdobył tylko 9 goli. A Mirosław Okoński? Wielbiony w HSV, a wcześniej w Lechu w narodowych barwach zaliczył ledwie 29 spotkań i to nie o punkty. Trafił tylko dwukrotnie. Coś zatem z Zielińskim ich łączy. Ale jest też fakt, który dzieli. „Gucio” i „Okoń” mieli zdecydowanie większą konkurencję. Czas by Zieliński wykorzystał to, że nikt po piętach mu nie depcze.