Każde z Nas potrzebuje chwili czasu na tzw. „odmóżdżenie”. Jednym wystarcza godzina w miesiącu, innym pół godziny tygodniowo, a jeszcze są osoby, które resetują swój mózg 16 godzin na dobę. Są różne sposoby na niewymagające rozrywki: ktoś włączy głupkowatą komedię romantyczną, inni włączą „Warsaw Shore”, a jeszcze mamy perfekcyjne narzędzie do odmóżdżenia, którym jest Youtube. Te ostatnie narzędzie jest chyba najlepsze i najbardziej popularne do wyszukania czegoś, co poprawi Ci humor i sprawi, że głowa trochę się ostudzi po codziennych obowiązkach. Wszakże w wyszukiwarce można wpisać wszystko: „śmieszne wypadki”, „wpadki w teleturniejach”, „thug life” lub „słodkie kotki”. Przyznam się – nomen omen – bez bicia, że hasło, które najczęściej wpisuje, kiedy nastaje mój czas na prostą rozrywkę to „Marcin Najman”.
Ileż radości przez te wszystkie lata sprawił mi bokser z Częstochowy! Gdyby za oglądanie filmików z nim w roli głównej musiałbym płacić złotówkę, już dawno bym ich nie oglądał, gdyż odłączono by mi internet z powodu nieuregulowania płatności. Buta i arogancja wobec przeciwników, którzy – nie oszukujmy się – nie byli wybitnymi fighterami przed walką, a później sam przebieg walki, powodują, że budzi się we mnie mój wewnętrzny troll i zaczyna klaskać stopami.
Bo jak inaczej mam reagować na jego występy w Big Brotherze, gdzie rozprawia o głębokich uczuciach i wciela się we wrażliwego muzyka, będąc obrońcą biednej Saszy? Jak mam przyjąć tribute Liroya na cześć boksera-celebryty, którego refren głosi, że „Marcin Najman! Nie do zdarcia”, zwłaszcza, kiedy włączam walkę, którą przegrał łamiąc sobie piszczel na nodze Salety? Czy mogę traktować poważnie gościa, który przegrał z nieprzygotowanym do walki kulturystą? Albo wdającego się w utarczki słowne z – znanym z wcześniej wspominanym „Warsaw Shore” – Trybsonem? Każde z wyżej wymienionych zajść mogę cytować z głowy, tak samo jak „Psy” Pasikowskiego. Gdyby nie ta, niczym niepoparta, pewność siebie nie miałbym tyle ubawu.
Oczywiście, Marcin Najman zrobił też sporo dobrego. Działał aktywnie w akcjach charytatywnych i starał się z całych sił godnie pożegnać Andrzeja Gołotę z boksem, organizując galę w swoim rodzinnym mieście. Stał też u boku Jerzego Kuleja do końca jego dni, jako podopieczny. Ale nadal, Najman chodzący za Gołotą, niczym cień, sprawił, że moje kąciki ust powoli się unosiły.
Jakże się ucieszyłem na wieść o tym, że El Testosteron zawalczy na Stadionie Narodowym na gali, którą współorganizuje. Zacierałem ręce, czekając na pierwsze konferencje prasowe, wywiady itp. Napięcie zaczęło rosnąć, kiedy zaczęły być powoli odkrywane pierwsze karty, zdradzające czego możemy się spodziewać. Występ Edyty Górniak, zespołu Kombii, czy wcześniej wspomnianego Liroya powodowały, że czułem, iż ta gala będzie miała swoiste „Najman touch”. Jak został ogłoszony przeciwnik częstochowskiego boksera, moje oczy zaczęły świecić coraz mocniej. Artur Bińkowski na gali Najmana?! Szykowała się kopalnia beki. Już zaznaczyłem sobie datę w kalendarzu, informując moich wszystkich znajomych, którzy rozumieją „klimat” i oczekiwałem najśmieszniejszego dnia w moim życiu. I nie zmieniała tego obecność uznanych bokserów, jak Izu Ugonoha i Mariusza Wacha.
Zaczęło się od bardzo barwnej konferencji, w której brał udział współorganizator i Bińkowski. Trochę się zawiodłem, bo nie było trash-talku, którego wyczekiwałem. Jednak zapewnienia El Testosterona o możliwości przywiezienia na walkę z Wachem Tyson’a Fury’ego, czy Chisory częściowo mi to zrekompensowały. Później Marcin Najman wystosował apel do Artura Szpilki. Zaczęło robić się coraz zabawniej.
„Artur Szpilka?! Z czym do ludzi?!” – zapiała większość, w tym moja skromna osoba. Wszakże mowa była o gościu, który przed dwoma laty walczył o pas WBC wagi ciężkiej. Adresat apelu pozostawał niewzruszony, głosząc, że nie ma takiej opcji. Jednak dni mijały i nastąpił zwrot akcji, jakiego nie powstydził się dobry pisarz kryminałów.
Mój powrót 25 maj PGE narodowy @MarcinNajman @GmitrukAndrzej pic.twitter.com/XAOIbrZT6l
— Artur Szpilka (@szpilka_artur) March 1, 2018
Marcin Najman wraz ze wspólnikami kuszą swoje gwiazdy wysokimi gażami i sporymi zaliczkami. Swoją drogą zaliczka nie podziała mobilizująco na Artura Bińkowskiego, którego występ stoi pod znakiem zapytania. Poza tym, walka na Narodowym sama w sobie jest prestiżowa, więc to też pewnie przekonało większość z tych pięściarzy. Tak samo jak obecność Micheala Buffera – legendarnego spikera, którego „let’s get ready to rumble!” chce przed swoją walką usłyszeć niemal każdy bokser. Występ spikera na gali będzie kosztował 30 tysięcy dolarów, więc duży budżet gali nie jest plotką wyssaną z palca. Najman odniósł swój cichy tryumf. I nie będzie to jego ostatnie zwycięstwo w tym roku, bo wątpię, żeby przegrał z OLIMPIJCZYKIEM mieszkającym w Kanadzie.
Teraz jest okres, w którym im więcej kart jest odkrywanych, tym bardziej trzeba liczyć się z tą galą. Marcin Najman sprzedał mi pstryczka w nos i sprawił, że wyczekuję kolejnych ruchów już nie tylko karmiąc mojego wewnętrznego trolla (nadal uważam, że tam musi stać się coś zabawnego, a już na pewno w walce El Testosterona), ale i z autentycznym zaciekawieniem. Powrót Szpilki i Mariusz Wach w walce wieczoru – to są dwa zdarzenia, na które czekam z czysto sportowej ciekawości. Niestety, Izu Ugonoh dostał walkę z Kassim, który wcześniej zebrał bęcki od starego Adamka. Ten pojedynek siłą rzeczy nie spędza mi snu z powiek. Wypada mi teraz poczekać w milczeniu na zapewne niekonwencjonalny przebieg wydarzeń.
Dominik Bożek