Większość z nas zdawała sobie pytanie nt. swojej przyszłości. Często na rozmowach o pracę słyszy się pytanie „gdzie widzisz się za pięć lat?”. Niektórzy bez mrugnięcia okiem potrafią odpowiedź o swoich celach i marzeniach. Inni mają z tym większy problem. W każdym razie, każde z nas stawiało sobie pytanie: „Co chcę w życiu robić?”. Niektórzy mierzą siły na zamiary, inni analizują w czym są dobrzy, a jeszcze inni stosują filozofię Laski – bohatera kultowej komedii Olafa Lubaszenko.
Pytanie zadane przez bohatera filmu „Chłopaki nie płaczą” w pewnym momencie swojego życia zadał Andre Gomes – pomocnik Barcelony. Jego kariera szła w idealnym tempie. Do 20 roku życia sukcesywnie pokonywał wszystkie szczeble kariery młodzieżowej w FC Porto, Boaviście, Benfice i reprezentacji Portugalii. Drużyna ze stolicy, w której rozegrał dwa dobre sezony, postanowiła powołać go do kadry pierwszego zespołu. Filozofia Laski zaczęła działać. Nie dość, że młody Andre robił to co lubił, to zaczął również odnosić poważniejsze sukcesy w dyscyplinie sportu, którą pokochał za młodu (m.in. Puchar i Mistrzostwo Portugalii). Zaczęły napływać oferty z poważniejszych klubów. Dwudziestojednoletni Gomes wybrał ofertę z Valencii – hiszpańskiego miasta położonego 760 km. na wchód od Lizbony. Nie ruszył się poza Półwysep Iberyjski, a Ocean Atlantycki zamienił na Morze Balearskie. Język portugalski jest podobny do hiszpańskiego, Valencia wydaje się być podobnym klubem do Benfiki, ale i tak działacze klubu z Hiszpanii zdecydowali się jedynie na wypożyczenie utalentowanego młodziana. Andre Gomes idealnie zaadaptował się w Valencii, stając się jedną z czołowych postaci w zespole. Po roku postanowiono wykupić Portugalczyka i wcielić go na dobre w zespół Nietoperzy.
Idealnie wpasował się w nowe otoczenie na tyle, że wyróżniał się w jednej z najlepszych – o ile nie najlepszej – lidze świata. Był pierwszoplanową postacią Valencii. Jego marzenia i ambicje zaczęły sięgać dalej. Toteż, kiedy Barcelona wyraziła zainteresowanie pomocnikiem, ten nie zastanawiał się dwa razy, tylko spakował walizki i wyjechał w stronę Katalonii. Valencia dostała za niego póki co 35 milionów euro, ale ta kwota może się zmienić. Zależy to od wielu zmiennych. Jego pierwszy klub z Hiszpanii uważał Gomesa za taki talent, że zastrzegł w kontrakcie zapis o dodatkowej kwocie, gdyby Portugalczyk zdobył Złotą Piłkę w trakcie gry dla Barcelony. Andre Gomes miał Świat u stóp. Jego marzenia zaczęły się spełniać. I tutaj można przytoczyć pewne amerykańskie przysłowie.
„Be carefull what you wish for”
Właśnie mija jego drugi sezon w stolicy Katalonii i podczas tego okresu dorobił się dwóch rzeczy: większej pensji i sporej ilości kawałów na swój temat. Był wygwizdywany przez swoje partackie zagrania. Nie mógł odnaleźć się na boisku, gdyż jego rola w Valencii była taka sama, jak rola Messiego w Blaugranie. Wyglądał jak puzzel z innego pudełka. W niedawnym wywiadzie w „Panence” wyjawił, że popadł w depresję. Wstydził się wyjść z domu, nie chciał rozmawiać z kolegami z zespołu, tłumacząc to tym, że nie chciał im przeszkadzać. Ta rozmowa odbiła się szerokim echem i gdy gracz z numerem „21” pojawił się na boisku w rewanżowym meczu Ligi Mistrzów z Chelsea, dostał owację od sympatyków dumy Katalonii. Był to piękny obrazek, który pokazał te lepsze kibicowskie oblicze.
Prawda jest taka, że potrzebujemy takich historii. Niestety, żyjemy w czasach, gdzie anonimowość w sieci, daje niejako immunitet ludziom, którzy mają pierwotne instynkty. Przegrani w życiu próbują poprawić sobie humor w internecie, usiłując zniszczyć kogoś, kto zalicza gorszy okres.
Nie zrozumcie mnie źle, lubię szyderkę. Lubię pośmiać się z gamoni, którzy mają wysokie mniemanie o sobie, które nie jest niczym poparte. Moja złośliwość może ich co najwyżej rozzłościć lub – co w sumie lepsze – nic nie może zrobić. Osoby gruboskórne często, choć nie zawsze, są obdarzone mniejszą wrażliwością. Wg. mnie najlepiej czasem pośmiać się z samego siebie, bo zdrowy dystans jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Andre Gomesowi zaszkodziła kwota jaką dała za niego Barcelona i wysokie oczekiwania względem jego osoby. Wszyscy jesteśmy różni i inaczej reagujemy na presje. A jeżeli dodamy, że był osobą znaną nie tylko w pewnym lokalnym klimacie, tylko na globalną skalę, to możemy sobie wyobrazić co działo się w jego głowie. Przepraszam, ale presja w Lechu czy Legii to mały pikuś przy tym co na głowie ma obecnie 25-latek. Dlatego cieszy reakcja kibiców Barcelony. Wykazali oni zrozumienie i mogą po tym geście wyrozumiałości dumnie wznosić hasło „Mes que en club”.
Na obecną sytuację sportowców wpływa jeszcze jeden ważny czynnik – nieprawdopodobny postęp technologiczny względem tego, co mieli ich koledzy po fachu, chociażby w latach 90’. Wyobraźcie sobie, że Andre Gomes spokojnie idzie sobie deptakiem przy barcelońskiej plaży i nagle się potyka wdeptując w gówno. Dodajmy, że ten upadek byłby uwieczniany przez 13-latka z telefonem. Ten od razu by to wrzucił na dowolny portal społecznościowy z jakimś chwytliwym hashtagiem i z miejsca mielibyśmy hit internetu. Takie myśli musiały dopadać Gomesa.
W latach 90’ polscy piłkarze po nieudanych meczach chodzili na wódkę. Dziś chodzą do Wódki – psychologa sportowego, który m.in. współpracuje z Łukaszem Piszczkiem. Dwie dekady temu pójście do psychologa byłoby postrzegane tak samo, jak inna orientacja seksualna – sportowiec nie miałby życia w szatni i byłby obiektem kpin. Bo tak naprawdę nie zmieniła się natura ludzka. Zmieniły się narzędzia, którymi człowiek się posługuje. Nie wszyscy sportowcy są gruboskórni, tak jak nie wszyscy ludzie są gruboskórni. Portale społecznościowe potrafią zawrócić w głowie osobie publicznej, do czego niedawno przyznał się Artur Szpilka, który zdiagnozował, że przed kompromitacją w walce z Adamem Kownackim, zbyt dużo czasu spędzał na Instagramie. Cóż, oglądając ich face to face przed walką, można dojść do takich samych wniosków.
Powiecie, że nikt nie kazał Gomesowi grać w piłkę – zgoda. Ale czy on mógł to przewidzieć? I czy przede wszystkim sami byście nie chcieli skorzystać z szansy, jaką dał mu los? Spróbował i ma czego chciał. Teraz możemy się zastanawiać, jak dalej potoczy się jego kariera. Może tak samo jak Borjana Krkica, który zrezygnował z reprezentacyjnej kariery i wielkiego futbolu na rzecz świętego spokoju? Naturalizowany Hiszpan nie tylko miał depresje, ale i ciągłe zawroty głowy. Bo jeżeli głowa dobrze nie funkcjonuje to i ciało nie działa tak jak powinno.
Dominik Bożek