Ikona koszykówki. Gość, który na boisku i poza nim dawał z siebie wszystko. Nie dla sławy, nie dla pieniędzy, tylko z pasji. Z pasji jaką miał do koszykówki od lat dzieciństwa.
Mam nadzieje, że nie trzeba przybliżać nikomu sylwetki tego wybitnego sportowca (tak, sportowca, bo to co robił wykraczało poza koszykówkę). A jeżeli trzeba, to wystarczy wspomnieć, że jest to 5-krotny mistrz NBA, dwukrotnie wybierany jako MVP finałów i dwukrotny złoty medalista olimpijski. Rozegrał 20 sezonów w Los Angeles Lakers, stając się symbolem Jeziorowców. Jego numer „24” został zastrzeżony, bo każdy w klubie zdawał sobie sprawę, że drugiego takiego zawodnika już nie będzie.
Pewne jest, że gdyby nie ograniczenia fizyczne, to Kobe Bryant do teraz grałby w koszykówkę. Pod koniec jego kariery był na tyle pewny, że na pytanie o ewentualny pojedynek z LeBronem Jamesem w formule 1 na 1, bez wahania odpowiedział, że zwyciężyłby bez problemu.
Żeby jeszcze bardziej przybliżyć pasję Kobe’ego opiszę Wam pewną anegdotkę, którą przedstawił jeden z trenerów niegdyś z nim współpracujących. Na zgrupowaniu reprezentacji USA ów trener o 4:15 w nocy dostał telefon od koszykarza z prośbą o pomoc w treningu. Adresat połączenia był nieco zaskoczony, ale mimo wszystko poszedł na salę, żeby pomóc Bryant’owi. Kiedy doszedł na miejsce, zobaczył sportowca, który był zlany potem. Potrenowali razem przez ponad dwie godziny na sali i siłowni. Po tym wszystkim trener wrócił do swojego pokoju i padł wycieńczony na łóżko. Musiał się przespać, bo następnego dnia o 11. musiał być na treningu z resztą drużyny. Bryant go zapewnił, że jeszcze poćwiczyć rzuty i rano zobaczą się na treningu. Kiedy o wspomnianej godzinie zaspany przyszedł na boisko, zobaczył komplet graczy. Kobe stał z boku i rzucał do kosza. Trener podszedł do niego, żeby mu pogratulować zaparcia i chęci do treningu. Tamten podziękował za pomoc.
– O której skończyłeś? – zapytał.
– Co skończyłem?
– No, trening. O której położyłeś się spać?
– Właśnie kończę. Postanowiłem trafić ponad 800 rzutów i za chwilę skończę.
Co, jak co, ale nie można o tym powiedzieć, że to historia jakich wiele.
Ze sportem pożegnał się dwa sezony temu. Powodem były coraz częstsze wizyty u lekarza. To bolało Bryanta. Postanowił w równie oryginalny – jak jego kariera – sposób pożegnać się z parkietami NBA. Na stronie the „Players Tribune” opublikował list, który był skierowany do jego największej miłość – koszykówki (KLIK). List jest bardzo wzruszający. Wspomina w nim, że pokochał koszykówkę, tak głęboko, że poświęcił dla niej wszystko. Nadmienił, że jego umysł może znieść słowa krytyki, a jego serce kołatanie, ale ciało mówi żegnaj.
W ubiegłym tygodniu dostaliśmy erratę listu. Tym razem Czarna Mamba nie zabłysnęła na parkiecie, a na gali Oscarów. Jego film „Dear Basketball”, który został zrobiony na podstawie wcześniej wspomnianego listu, dostał statuetkę za najlepszą krótko-metrażową animacje. Możecie mnie śmiało posądzać o to, że jestem „kibicem sukcesu”, jeśli chodzi o filmy, bo ta nagroda zmobilizowała mnie do obejrzenia tego ponad pięciominutowego dzieła.
Film jest nowatorski, bo w całości jest narysowany ołówkiem o twardości, która jest używana głównie do pisania. Za muzykę odpowiada wielokrotny laureata Oscara – John Williams, a za animację Glen Keane, który też nie jest nowicjuszem (pracował przy sporej ilości filmów Disneya). W filmie ukazana jest cała kariera Kobego, poczynając od rzucania zwiniętych skarpetek do kosza przez oglądanie meczów na kasetach, aż po… W sumie, to lepiej, żebym Wam go nie opisywał, bo zamiast przybliżyć fabułę, to ją streszczę. Po prostu, obejrzyjcie to.
Sama nagroda nie jest zaskoczeniem, bo sztab ludzi, który nad tym pracował nie był przypadkowy. KB24, jako narrator też spisuje się świetnie i w połączeniu z ckliwą muzyką sprawia, że czujemy się, jakbyśmy obcowali z czymś pięknym, wyjątkowym.
Kobe Bryant opuścił parkiety NBA, ale nadal odnosi sukcesy w kolejnych dziedzinach. Można wysnuć tezę, że już nie jest tylko wzorem sportowca, ale i tego, jak można ułożyć sobie „życie po życiu”.
:05 seconds on the clock
Ball i my hands.
5… 4… 3… 2… 1
Dominik Bożek