W Lipcu 2010 roku Angel Di Maria sięgnął europejskiego topu. Argentyński pomocnik po 3 latach ogrywania się w Europie w drużynie Benfiki Lizbona zdecydował się na transfer do Realu Madryt. Kwota jaką wyłożyli Królewscy na wówczas 22-letniego piłkarza wynosiła 33 miliony euro, co nie dziwiło wtedy nikogo, bo każdy wiedział, że mamy do czynienia z nieprzeciętnym graczem. Ściągnął go Jose Mourinho, który od razu wcielił młodziana do pierwszej jedenastki. W pierwszym sezonie rozegrał 53 mecze, będąc na boisku średnio 63 minuty na mecz. Do tego zdobył 9 goli i zaliczył 26 asyst. Wraz z portugalskim trenerem i innymi kolegami z drużyny udało im się odczarować klątwę 1/8 finału Ligi Mistrzów, której Los Blancos nie mogli przejść od 7 lat. Dodatkowo zdobyli Puchar Hiszpanii i zajęli drugie miejsce, zdobywając 92 punkty, ustępując jedynie wielkiej Barcelonie Pepa Guardioli. Nieźle, jak na pierwszy sezon, co?
Nawet zmiana trenera w ostatnim sezonie w barwach Królewskich nie zmieniła jego pozycji. Carlo Ancelotti równie ochoczo korzystał z Di Marii, a ten odwdzięczył mu się do podobnymi liczbami (52 mecze, 11 goli, 26 asyst). I to właśnie w tym sezonie Real Madryt zdobył upragnioną La Decime, a Angel Di Maria był jednym z bohaterów meczu finałowego. Historia zatoczyła wtedy poniekąd koło, bo mecz był rozgrywany w Lizbonie – na stadionie, który jako pierwszy w Europie mógł podziwiać regularnie grę młodego Angela.
W przeciągu czterech lat Di Maria w barwach Realu Madryt zagrał 190 spotkań, strzelając 36 goli i notując przy tym 87 asyst. Wydawało się, że w zapuści korzenie na Santiago Bernabeu i będzie powoli budować swoją legendę. Wtedy jego pracodawca sprowadza króla strzelców Mundialu 2014 – Jamesa Rodrigueza – dając sygnał Argentyńczykowi, że jeżeli chciałby zaliczać kolejne minuty na boisku, musi poszukać nowego pracodawcy. Jako, że interesy bohatera tekstu reprezentuje Jorge Mendes załatwił mu angaż na wyspach, a konkretnie w odradzającym się Manchesterze United, który zapłacił za niego 75 milionów funtów. Louis van Gaal miał za zadanie przywrócić Czerwonym Diabłom blask, który stracili po odejściu Sir Alexa Fergusona. Di Maria miał mu pomóc w tej misji. Jak już wszyscy wiemy, od tamtej pory kariera wychowanka CA Rosario wyhamowała.
W jedynym sezonie w Premier League zagrał 27 meczów, strzelając 3 bramki i asystując 11 razy. Te liczby nie przekonały trenera, który nakazał sprowadzenie Memphisa Depaya, Anthonego Martiala i Adnana Januzaja. Po raz kolejny w karierze Angel Di Maria mógł poczuć się, jak Adaś Miauczyński, wiecznie drugi. Dodajmy, że nie po raz ostatni. Do akcji znowu wkroczył Jorge Mendes, który de facto nie traktuje Di Marii jako swojego najważniejszego klienta. Tym razem załatwił mu transfer do PSG za 63 miliony euro (ogólnie, suma wszystkich transferów wyniosła 179 milionów euro – całkiem niezły wynik, jak na wiecznie drugiego).
Wszystko wskazywało na to, że w końcu się odkuł. W pierwszych dwóch sezonach był czołową postacią klubu z Parku Książąt. W dwa sezony rozegrał 75 spotkań z dorobkiem 30 goli i 30 asyst. Wszystko szło dobrym torem. Wraz z Edisonem Cavanim stworzyli duet, który zawojował całą Francje. Dawne uczucie bycia w cieniu kogoś odczuwał jedynie w stajni Mendesa i na reprezentacyjnych zgrupowaniach.
Dominacja we Francji nie wystarczyła szejkom, którzy mieli mocarstwowe plany, toteż w ostatnim letnim okienku transferowym sprowadzili Neymara i wypożyczyli Kyliana Mbappe. Di Maria usiadł na ławce.
Mimo to, dzielnie walczył o miejsce w składzie, a każde minuty spędzone na boisku starał się puentować bramką, bądź asystą. Unai Emery był jednak niewzruszony i kiedy miał do dyspozycji Cavaniego i dwa nowe nabytki, Angel siadał na ławce. Wydawało się, że sytuacja się zmieni wraz z początkiem 2018 roku.
Przed pierwszym meczem z Realem Maciej Kaliszuk z Przeglądu Sportowego podał, że nikt nie ma lepszych liczb w pięciu najlepszych ligach Europy w obecnym roku kalendarzowym. Di Maria był w mega gazie i na pewno chciał się pokazać na Santiago Bernabeu, gdzie w pewnym momencie niesłusznie wskazano mu drzwi wyjściowe. Emery miał jednak gdzieś formę Argentyńczyka i nakazał mu przesiedzenie całego meczu na ławce rezerwowych. Żeby jeszcze bardziej nakreślić obraz rozpaczy, ten mecz odbywał się w dniu 30. urodzin Angela. Nie trzeba być wybitnym psychologiem, żeby ocenić poziom frustracji reprezentanta Argentyny.
Angel Di Maria jest obecnie jednym z najlepiej punktujących zawodników w klasyfikacji kanadyjskiej w 5 najlepszych ligach Europy w samym 2018 roku. Do tej pory strzelił 14 goli i zaliczył 10 asyst w 15 meczach. W ostatnim meczu ligowym z Troyes (kolejny zdobyty gol) szkoleniowiec PSG zdjął go w 57. minucie, w celu oszczędzania sił. Dla Hiszpana rewanż z Królewskimi najprawdopodobniej będzie decydował o jego przyszłości na ławce trenerskiej drużyny z Paryża. Wobec absencji Neymara (ciekawostka: Brazylijczyk jest warty niespełna 3 razy więcej, niż szpital, w którym był operowany) i sytuacji Mbappe, którego występ stoi pod znakiem zapytania, wszystkie oczy będą zwrócone w stronę argentyńsko – urugwajskiego duetu. Zupełnie tak samo, jak przez pierwsze dwa sezony byłego piłkarza Benfiki Lizbona w stolicy Francji. W ostatnich spotkaniach był jak zawsze aktywny, zgłaszając swoją gotowość do tego jakże ważnego meczu. Ba, w pucharowym meczu z Marsylią udało mu się nawet strzelić dwie bramki prawą nogą, co – kojarzącym styl gry Argentyńczyka – może wydawać się abstrakcją.
Real Madryt jest zdecydowanym faworytem do awansu. Oczywiście, też borykają się ze swoimi problemami kadrowymi (nie wiadomo, czy Kross i Modric będą gotowi na 100%), ale zaliczka z pierwszego spotkania jest zadowalająca i daje komfort obrońcom tytułu najlepszej drużyny w Europie. Statystyka tego sezonu w domowych spotkaniach PSG świadczy o tym, że ewentualna remontada nie jest niemożliwa.
PSG w tym sezonie u siebie:
14 meczów w lidze, 3 w LM, 2 w Pucharze Francji.19 spotkań.
19 zwycięstw.
19 zwycięstw co najmniej dwiema bramkami.— Maciej Leszczyński (@MatijaPL) March 6, 2018
Z drugiej strony ekipa Zidane przegrała tylko z dwoma rywalami w takich rozmiarach, jakie dałyby dzisiaj awans PSG. Co ciekawe, ostatnią drużyną, która nie dała sobie strzelić gola w Paryżu w europejskich pucharach był właśnie Real Madryt w październiku 2015 roku. Obecnie taki scenariusz jest raczej nie do zrealizowania, przez kłopoty Królewskich w formacji obronnej.
Kibice PSG żyją tym meczem od końcowego gwizdka pierwszego spotkania. Od tamtego czasu w każdym meczu – nieważne czy domowym czy wyjazdowym – prezentują białą flagę z czarnym napisem „PUTA MADRID”, czego nie trzeba tłumaczyć. Odwiedzili nawet na jednym z treningów piłkarzy reprezentujących barwy ich ukochanego klubu w ramach przekazania im wsparcia i zapewnienia, że na trybunach dadzą z siebie wszystko, tworząc kocioł, którego mocy mogła doświadczyć Barcelona w przegranym meczu z zeszłego roku.
Czuć, że każdy w Paryżu chce, ale chcieć to nie zawsze móc. Doskonale o tym zdaje sobie sprawę Di Maria, który marzy, aby podczas meczu z byłym klubem zrobić charakterystyczne serduszko, jakie zwykle robi po każdym strzelonym golu (kurs na gol Argentyńczyka przy zwycięstwie drużyny z Francji w forBET wynosi 3.50).
Po drugim dzisiejszym meczu Ligi Mistrzów nikt nie spodziewa się zbyt wiele. Wszystko za sprawą wyniku pierwszego spotkania. Wątpię, żeby Liverpool wyszedł w wyjściowym garniturze, biorąc pod uwagę fakt, że w sobotę mają prestiżową potyczkę z Manchesterem United. Porto będzie walczyć o godne pożegnanie się z rozgrywkami, ale to raczej nie sprawi, że ten mecz będzie ciekawszy, niż konferencje Adama Nawałki (Kurs na mecz w forBET: 1.53 – 4.00 – 7.30)
Dominik Bożek